poniedziałek, 29 czerwca 2015

Need for Speed, czyli Maverick lata Apachem

Nigdy nie ciągnęło mnie do tego typu kina i szczerze mówiąc, a raczej pisząc, nie mam pojęcia dlaczego. Chyba zawsze uważałam takie filmy za pozbawione jakiejkolwiek fabuły produkcje, które bazują tylko i jedynie na efektach specjalnych. Wiecie takie efekciarskie kino, gdzie faceci prześcigają się w tym kto szybciej pojedzie lepszą furą (a przecież wiadomo, że liczy się rozmiar jachtu, a nie auta, prawda? No chyba że reklamy kłamią...). Ale skoro można obejrzeć efekciarski film na dużym ekranie, który akurat leci w telewizji, to dlaczego nie zobaczyć o co tyle szumu z tego typu filmami? I wiecie co, ja już wiem o co chodzi. Chodzi po prostu o świetną zabawę, a oglądanie Need for speed dostarcza naprawdę ogrom dobrej zabawy.

Fabuła nie wymaga zbyt wiele myślenia. Mamy dwóch gości lubiących szybkie, drogie auta, z których jeden pochodzi z biedniejszej rodziny ale oprócz tego że potrafi szybko jeździć potrafi również zbudować auto od zera, a drugi jest bogaty i ma jedynie talent do jazdy. Jak można się domyśleć ten pierwszy - Tobey, stoi po jasnej stronie mocy, a ten drugi – Dino, przeszedł już dawno na jej ciemną stronę. Żeby było ciekawiej obaj panowie za sobą nie przepadają, zaś jedno zdarzenie sprawia, że stają się wrogami, a Tobey trafia do więzienia. Po kilkuletniej odsiadce Tobey postanawia się zemścić i zaprowadzić Dino przed wymiar sprawiedliwości. Oczywiście najprościej będzie to zrobić wygrywając super tajny, prestiżowy wyścig prowadzony przez Michaela Keatona. No bo jak inaczej?

Do oglądania Need for Speed siadłam nie mając jakichkolwiek oczekiwań. Wiedziałam, że nie mogę oczekiwać od tego filmu niesamowicie skomplikowanej fabuły, a także byłam świadoma tego, że domyślenie się przebiegu akcji nie będzie należeć do najbardziej skomplikowanych zadań. Jeżeli jednak mam być szczera, to ta prostota zupełnie mi nie przeszkadzała. Spodziewałam się dużej ilości efektownych wyścigów, pięknych szybkich aut i może kilku scen, które trzymałyby w napięciu. I dokładnie to dostałam. Do tego w gratisie twórcy filmu dorzucili bardzo uroczą inteligentną bohaterkę, która zna się na autach i naprawdę sporą ilość udanych gagów. Need for Speed okazał się więc być kawałkiem świetnej, niewymagającej myślenia rozrywki.



Oczywiście nie obyło się też bez kilku scen, które sprawiły że zbierałam żuchwę z podłogi. Wiecie takie sceny akcji z samochodami na pierwszym planie. Bo jak się robi jakieś wyścigi, to muszą być one widowiskowe i jednym z ich elementów koniecznie musi być jakaś scena, gdzie widz mówi coś w stylu „Tak, tak, jasne, a świnie latają”. Dla mnie było to kolejnym elementem humorystycznym w tym filmie i sprawiało że zaczęłam się zastanawiać nad tym skąd ci ludzie czerpią pomysły na takie sceny. Zawsze wydawało mi się że mam bujną wyobraźnię, ale tak bujnej to ja jej nie mam.



Muszę jednak napisać, że aktorsko to jest bardzo przeciętny film. Wyróżnia się Imogen Poots w roli trochę szalonej sprzedawczyni drogich aut oraz Michael Keaton, który świetnie się bawi grając Monarcha – gościa organizującego supertajne i bardzo niebezpieczne wyścigi. Aaron Paul wcielający się w głównego bohatera – Tobeya, gra całkiem przyzwoicie, szczególnie kiedy spojrzeć na jego przeciwnika Dina, granego przez Dominica Coopera, któremu ewidentnie nie chce się grać kolejnego mało kryształowego bohatera i wydawało mi się, że gra na autopilocie. Ale i tak nie pobije Dakoty Johnson, która w tych swoich kilku scenach była po prostu nijaka.

Need for Speed to całkiem przyzwoite kino akcji z wątkiem kryminalnym w tle, które chyba najlepiej się ogląda w towarzystwie. To bardzo dobry film na wieczór, przy którym nie trzeba za dużo myśleć, ale za to można podziwiać drogie, szybkie auta, których na co dzień nie uraczysz. 


A Wy lubicie takie kino? Nie oglądałam jeszcze żadnego filmu z serii Szybcy i wściekli. Warto obejrzeć?




5 komentarzy:

  1. Ja bardzo nie lubię tego typu filmów. Uważam, że są beznadziejne (nawet jeśli mają mnóstwo efektów specjalnych) i nie wnoszą nic do życia. No może jedynie, stają się motywacja dla dzieci w podstawówce, które mówią "kiedyś będę miał taką bryke, jak już się dorobie "...
    Żadnej części "szybcy i wściekli" nie oglądałam, bo również nie uważam, że są godni uwagi :D
    Czekam na kolejne recenzje i zapraszam na mini-book-review.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uważam "Need for speed" za beznadziejne, mi się to bardzo przyjemnie oglądało, ale każdy lubi co innego ;)

      Usuń
  2. Aaron Paul tak mi się spodobał w "Breaking Bad", że zastanawiałam się nad obejrzeniem powyższego filmu. ;) Ostatecznie tego nie zrobiłam, tematyka jednak zupełnie nie moja - i chyba dobrze się stało, zwłaszcza że nazywasz jego kreację zaledwie przyzwoitą. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyzwoitą na tyle, że jak lubisz aktora to myślę, że możesz dać filmowi szansę ;) Ja z kolei "Breaking Bad" nie widziałam, ale zastanawiam się czy w końcu nie zobaczyć czym się tak wszyscy zachwycają :)

      Usuń
    2. Skuś się, to dobry serial! :) Skyler jest jedną z moich ulubionych bohaterek serialowych. A ujęcia bywają naprawdę pomysłowe i zachwycające. :)

      Usuń