piątek, 7 grudnia 2012

Czy film smutny musi być filmem nudnym?, czyli Blue Valentine

Blue Valentine to film, który w kręgu moich znajomych obił się bez echa, nikt o nim nie słyszał, nikt go nie oglądał. Kiedy w końcu trafiłam na kogoś, kto nareszcie wiedział o czym mówię, na pytanie ‘I co? Warto obejrzeć?’, odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion i dodał, że film był średni, bo jakiś taki smutny i mało wciągający. Po takim komentarzu owładnęło mną zniechęcenie do zobaczenia tej produkcji, ale przecież nikt nie będzie mi narzucał swojego zdania, dlatego w najbliższy wolny wieczór zasiadłam przed ekran komputera do obejrzenia tego ‘smutnego filmu’. Okazało się, że nie mogę ufać opiniom znajomych, bo film wywarł na mnie ogromne wrażenie i sprawił, że bardzo zaangażowałam się w opowiadaną historię.

Film opowiada historię miłości dwójki ludzi, pochodzących z klasy średniej, którzy szukając w życiu celu trafiają na siebie w najmniej oczekiwanym momencie. On zaczął pracę w firmie zajmującej się przeprowadzkami, ona studiowała, by w przyszłości zostać lekarzem. Pewnego dnia trafiają na siebie w zakładzie opieki dla starych ludzi i mimo, że wtedy nie zamieniają ze sobą zbyt wielu słów, to od tamtej chwili coś przyciąga ich ku sobie i sprawia, że znów się spotykają.

Blue Valentine nie jest jednak historią romantycznej miłości, może tylko z początku. On pojawia się w jej życiu w momencie, w którym najbardziej potrzebowała kogoś, kto by wyciągnął do niej pomocną dłoń. Nie jest to jednak tak, że ona nie darzyła go uczuciem i wykorzystała jego dobroć, wręcz przeciwnie oboje byli świadomi dokąd wiodą ich uczucia. To dlatego Blue Valentine, idąc za myślą mojej znajomej, można nazwać smutnym, lekko depresyjnym filmem. Ale ja bym nazwała Blue Valentine filmem o miłości prawdziwej (jeżeli w ogóle istnieje takie pojęcie, albo lepiej - jakaś jego sensowna definicja). Chodzi o to, że nie jest to kolejna komedia romantyczna, albo melodramat wyjęty spod pióra Nicolasa Sparksa, gdzie wszystko ma dobre zakończenie. Główni bohaterowie nie spotykają się w jakimś wydumanym miejscu, będąc zmuszonymi do robienia czegoś, bądź szukając kogoś, bo ktoś coś zostawił, a on ma przeczucie, że jeżeli zwróci rzecz właścicielce/właścicielowi, to okaże się, że trafi na miłość swojego życia. Blue Valentine podobał mi się najbardziej, właśnie dlatego, że brak w nim tej naiwności, którą w prawie każdym filmie o miłości serwują nam twórcy. Nie oznacza to, że w miłości bohaterów brak romantyzmu, wręcz przeciwnie jest go wystarczająco, wystarczająco dla naszych bohaterów. 



Ciekawym zabiegiem zastosowanym przez twórców, było prowadzenie widza dwiema przeplatającymi się ze sobą ścieżkami. Pierwsza to poznajemy naszych bohaterów już jako małżeństwo, małżeństwo z problemami. Widzimy ich jako dwójkę ludzi, którzy irytują siebie nawzajem, którzy próbują znaleźć wspólny język do rozmów, ale którzy dalej tkwią w związku nie przynoszącym im żadnej satysfakcji. Męczą się w swoim towarzystwie, a mimo to nie potrafią z niego zrezygnować. Druga ścieżka, to ukazanie ich historii od początku. Mamy wgląd kim byli przed tym jak się poznali, jesteśmy świadkami kwitnącego między nimi uczucia. Gdy oglądamy tę historię w ten sposób zastanawiamy się co sprawiło, że ta dwójka nie potrafi się cieszyć sobą tak jak kiedyś. W końcu pokazywane fragmenty historii splatają się w jedną, ukazując nam przekrój przez związek bohaterów. Dokładnie widzimy jak dwoje, zakochanych w sobie ludzi, powoli oddala się od siebie i w żaden sposób nie potrafi tego zmienić. Ta świadomość, że wiemy jak skończy się historia tych dwojga radosnych, młodych ludzi jest chyba najbardziej przygnębiająca z całego filmu i nie daje o sobie zapomnieć, aż do napisów końcowych. To sprawia, że Blue Valentine wzrusza i pokazuje największe obawy młodych ludzi, czyli ‘co będzie dalej’, bo czasami ‘jakoś się ułoży’ może nie wystarczyć.

Trzeba przyznać, że niezmiernie do gustu przypadł mi casting. Ryan Gosling I Michelle Williams spisali się świetnie w swoich rolach. Na ekranie jest między nimi chemia, a przede wszystkim wierzymy im w to co mówią, w uczucia które wyznają sobie na ekranie. Nie ma tu pustych frazesów, tylko wszystko ma jakieś znaczenie. Nie jestem fanką Michelle Williams, ale Blue Valentine to kolejny film, w którym gra tej aktorki była dla mnie wiarygodna, a nie irytująca. Chciałam jeszcze wspomnieć o doborze muzyki. Każdy utwór idealnie współtworzył klimat opowiadanej historii.       



Kończąc rozmyślania o Blue Valentine wpadła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Zazwyczaj na koniec recenzji, lub jak w tym przypadku luźnych przemyśleń, powinno się napisać czy film się poleca, albo czy się nie poleca. Jednak przypominając sobie grymas na twarzy znajomej gdy próbowała znaleźć słowo, którym mogłaby opisać film, powinnam napisać że nie polecam, bo film jest smutny i w czasie seansu na pewno trzeba mieć przy sobie chusteczki, albo zrobić na przekór i powiedzieć, że polecam właśnie z tego powodu. W tym miejscu można by zacząć dyskusję na temat tego czy film o ‘smutnej miłości’ jest złym filmem, takim którego nie poleci się drugiej osobie. Bo jeżeli tak, to czy mamy oglądać tylko filmy radosne, które napawają nas optymizmem, pokazując nasz świat przez różowe okulary. Bo powiedzmy sobie szczerze ilu z nas jest genialnym prawnikiem, który zaczyna pracę jako asystentka prezesa wielomilionowego przedsiębiorstwa, a następnie okazuje się być jego miłością (Dwa Tygodnie na Miłość), czy zakochujemy się w facecie, który znajduje nasze zdjęcie w Afganistanie (czy gdzieś w innym państwie, gdzie toczone są działanie wojenne), wierzy że uratowało mu ono życie i wędruje przez całe Stany by nas znaleźć  i podziękować za opiekę, przy okazji zakochując się w nas z wzajemnością (The Lucky One). Jeżeli jednak będzie to melodramat, który podszywa się pod komedię romantyczną (albo na odwrót) to dostaniemy wielki romans, który potem ze względu na okoliczności nie może trwać dalej (Dear John), albo jedno z kochanków zachoruje na nieuleczalną chorobę, ale do końca będą razem (Odrobina Nieba). To tylko przykłady, ale czy nie taką wersję miłości serwują nam ostatnio twórcy? Przecież przy niektórych z tych filmów też należy się zaopatrzyć w chusteczki, bo są to filmy smutne, ale w dalszym ciągu są one godne polecenia. Dlaczego zatem nie polecić Blue Valentine? Bo opowiada historię ludzi prawdziwych, ludzi nie żyjących w bajkowym, stworzonym na potrzeby filmu świecie? Bo spokojnie moglibyśmy się z nimi identyfikować? A może po prostu, bo pokazuje miłość taką jaką jest, nie wielki romans, a codzienne zmagania z życiem i przede wszystkim ze sobą, dwójki ludzi, którzy ze względu na ową miłość, zdecydowali się być razem. Nie chcę teraz mówić, że Blue Valentine jest zdecydowanie lepszy od wyżej wymienionych filmów, bo nie jest, nie jest jednak złym filmem. Po prostu jest inny, bardziej refleksyjny, bardziej skupia się nad tym co bohaterowie robią by zrozumieć co tak naprawdę pozostało z ich miłości i do czego ich ta miłość doprowadziła, niż nad tym w co się ubrać i gdzie dobrze spędzić czas, i jeszcze by to wszystko na ekranie ładnie się komponowało (może zabrzmiało to bardziej dobitnie niż miało zabrzmieć, ale trudno…). Kończąc, Blue Valentine warto obejrzeć i nie należy go od razu skreślać, może trzeba jedynie wybrać dobry moment i okoliczności na jego obejrzenie, by w pełni dostrzec w nim bardzo dobry, wzruszający (a nie smutny) film.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz