Świąteczne odcinki mają tą zaletę, że dużo rzeczy można w
nich tolerować, szczególnie jeżeli są odcinkami długo wyczekiwanymi, a na
kolejne przyjdzie czekać znowu kilka miesięcy. Tak więc twórcy, w tym szaleni
scenarzyści typu Moffat, mogą wrzucić do świątecznego odcinka wiele rzeczy,
które w normalnym odcinku nie znalazłyby miejsca bytu. Można wtedy umieścić
wiele odwołań do różnych seriali (w tym także swoich), książek, wcześniejszych
odcinków danego serialu, tak by sprawić by na twarzy wprawnego widza pojawił
się głupawy uśmieszek. Świąteczne odcinki Doctora mają też tą cechę, że
kierowane są bardziej do młodej widowni, niż do starszych osób, ale
zdecydowanie nie przeszkadza to czerpać z nich radości widzom tym ciut
starszym. Bo muszę przyznać, że warto było czekać na ten odcinek, gdyż dawno
żaden oglądany odcinek jakiegokolwiek serialu nie przyniósł mi tyle radości co
ten. Ale po kolei…
UWAGA! SPOJLERY, KTÓRE ZDECYDOWANIE POPSUJĄ FRAJDĘ Z OGLĄDANIA
ODCINKA!
Po stracie Pondów Doctor zrezygnował z pomagania ludziom.
Pełen goryczy i zły na cały wszechświat za jego okrutną przewrotność, Doctor
zaszył się w swojej TARDIS. Oczywiście najlepszym miejscem dla zgorzkniałego
Doctora jest XIX wieczny Londyn, a na zaparkowanie TARDIS - chmura. Doctor
jednak nie został sam, czuwają nad nim i próbują nakłonić do powrotu do dawnego
życia: Madam Vastra i jej urocza żona Jenny oraz przezabawny Strax. Ziemia i
ludzie jednak potrzebują Doctora, bo Londyn został zaatakowany przez zły śnieg,
który żywi się ludzkimi złymi myślami, a jego podopieczni – bałwany (dla mnie plasują
się w czołówce strasznych ‘złych’, szczególnie ze względu na wygląd) zabijają
ludzi. Może Doctor dłużej zostałby na los ludzki obojętny, gdyby nie urocza,
rezolutna dziewczyna imieniem Clara, której naprawdę ciężko jest czegokolwiek
odmówić i Doctor nie pozostał tutaj wyjątkiem.
Odcinek bardzo przypadł mi do gustu, a poziom radości z jego
oglądania porównałabym z tym, który towarzyszył mi podczas ‘A Christmas Carol’,
niż ze średnim dla mnie ‘The Doctor, the Widow and the Wardrobe’. Trzeba
przyznać, że w tym roku Moffatowi się udało. Jeżeli chodzi o fabułę, to ‘główny
zły’ był ciekawy (i mówił głosem Iana McKellana!), ale jak dla mnie jego
potencjał nie został do końca wykorzystany, a to jak została zakończona jego
historia było szczerze mówiąc średnie. Mimo to odcinek jest wciągający i ogląda
się go z niesłabnącym entuzjazmem. Już kiedyś wspominałam, że przy niektórych
odcinkach Doctora potrafię zatracić poczucie czasu (takie moje timey wimey
wibly wobły) i ten odcinek zalicza się właśnie do takich odcinków. Może przede
wszystkim dlatego, że ten odcinek był zupełnie bajkowy, wręcz magiczny.
Momentami czułam się jak małe dziecko, a gdy Clara wspinała się po schodach na
chmurę, by znaleźć Doctora, jedyne o czym wtedy myślałam to, że chętnie bym się
z nią zamieniła. Kręcone schody prowadzące do nieba… Chyba szczególnie dla
takich momentów oglądam Doctora i jestem wdzięczna blogerom, których recenzje i
fangirling sprawiły, że i ja zawitałam do doctorowego uniwersum. Kolejnym
plusem tego odcinka jest osadzenie akcji w XIX wiecznym Londynie. Wszyscy
dostali stroje z epoki i wyglądali w nich świetnie. Doctor w swoim płaszczu i
cylindrze, Clara w pięknych sukniach i Strax we fraku.
Jeżeli chodzi o Doctora, to już od samego początku snuje się
smutny po ulicach Londynu, cały czas obwiniając się o śmierć Pondów. Na
szczęście Moffat znalazł mu wybawienie w postaci niezwykle radosnej i
przebojowej Clary (świetna w tej roli Jenna Louise-Coleman). Dziewczyna ta dosłownie nie ma zahamowani. Biegnie za
powozem Doctora, wskakuje do powozu, jest bardzo ciekawska, sama wszystko
szybko dedukuje, potrafi znaleźć tajne wejście na schody prowadzące do chmury,
na której zaparkowana jest TARDIS, po prostu jest typem zaradnej bohaterki,
która nie potrafi bezczynnie siedzieć i czekać, tylko musi coś robić. A co
najważniejsze potrafi dotrzeć do Doctora i sprawić by znów zaczął być sobą,
czyli dobrym i pomocnym Władcą Czasu. Odcinek podobał mi się też od strony
humoru. Najwięcej wnieśli go pomocnicy Doctora: madame Vastra – prywatny detektyw
i Jenny jej Watson oraz Strax. A propos Sherlocka, to Matt Smith w stroju Sherlocka
i jego dedukcja to jedna z moich ulubionych scen w tym odcinku. Przemyceń z
innych odcinków Doctora i seriali w ogóle było wiele, ale to które zapadło mi w
pamięć to zdanie ‘Winter is coming’, czyli znane większości fanów seriali
zdanie z Game of Thrones.
W tym roku odcinek świąteczny miał wprowadzić do doctorowego
uniwersum nową towarzyszkę. Była duża kampania promocyjna, ciekawe zdjęcia i
wywiady z aktorami. Jednak Moffat nie byłby Moffatem, gdyby czegoś nie poplątał
i nie pomotał, bo wtedy nie byłoby zabawy. Teraz za to jest jej aż nadto, bo
okazuje się, że Clara to nie kto inny, a ta sama dziewczyna z pierwszego
odcinka siódmego sezonu, tyle, że do samego końca świątecznego odcinka
zapominała wspomnieć, że na drugie imię ma Oswin. Doctor nie mógł jej poznać z
twarzy, bo w tamtym odcinku jej nie widział, została zamieniona w Daleka. Tu zaczyna
się zabawa, bo mamy dwa razy tę samą bohaterkę, w różnych czasach i
przestrzeniach, która dwa razy umiera. Ja jestem skonsternowana, ale Doctor
jest szczęśliwy, więc i mi włącza się światełko z napisem ‘optymizm’ i tak
pozostanie do najbliższego odcinka.
No ładnie dopiero teraz znalazłam takiego fajnego bloga. Ale jak znalazłam to już z oka nie spuszczę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Życzliwy komentarz - mała rzecz, a jak cieszy :)
Usuń