poniedziałek, 3 grudnia 2012

Porządne kino gangsterskie, a może po prostu dobry film?, czyli ”Lawless"


Nigdy jakoś nie pałałam entuzjazmem do filmów o gangsterach, oglądałam je, ale nie były to filmy wyczekiwane, albo takie z kategorii ‘must see’, po prostu były. Jednak koło Lawless nie potrafiłam przejść obojętnie, no bo jakbym śmiała, skoro Tom Hardy to ostatnio aktor, z którym oglądam wszystkie filmy, a z drugiej strony film, w którym występuje Gary Oldman to nie może być zły film. Dlatego skuszona obietnicą dobrego filmu wybrałam się do kina i muszę przyznać, że twórcy spełnili daną obietnicę.

Mogą pojawić się spojlery!

Film opowiada historię braci Bondurant, żyjących w Stanach w czasach prohibicji. Najstarszy z nich Forrest (Tom Hardy) jest tym, który wyznacza reguły i próbuje trzymać młodszych braci w ryzach. Jednym słowem to on tu rządzi. Średni brat Howard (Jason Clarke) najwięcej czasu spędza na piciu produkowanego przez braci bimbru, dlatego czasami jego działania są trochę spontaniczne i ciężkie do kontrolowania. Najmłodszy z braci Jack (Shia LaBeouf) traktowany jest przez Forresta i Howarda jak duże dziecko, które jeszcze nic nie wie o życiu, przez co Jack czuje się niedowartościowany i za wszelką cenę chce udowodnić braciom, że się co do niego mylą. Rodzinny interes braci Bondurant, czyli produkcja alkoholu, rozwija się świetnie, a klientów przybywa (znajdzie się też paru w szeregach policji), jednak do czasu. Gdy posadę prokuratora przejmuje inny człowiek, a w miasteczku pojawia się jego wysłannik Rakes (Guy Pearce), który ma ukrócić nielegalny proceder braci, zaczyna się wojna między braćmi, a nowymi władzami.     

Jak widać fabuła nie jest jakoś wyszukana, ani bardzo skomplikowana. Od samego początku wiemy kto jest tym złym, a komu mamy kibicować. I ani przez chwilę nie myślimy o zmianie stron. Co trzeba przyznać Lawless nie jest typowym kinem gangsterskim. Nie ma tu aż tak spektakularnych pościgów, czy strzelanin. Akcja cały czas dzieje się w małym miasteczku i nie wkracza do żadnych większych miast. Mimo to, taka wersja filmu o gangsterach podoba mi się zdecydowanie bardziej niż inne filmy oznaczone tą etykietką. Może dlatego, że Lawless zrywa tę etykietkę i wyrzuca daleko za siebie. Owszem akcja rozgrywa się w czasach prohibicji, nasi bohaterowie trudnią się nielegalną działalnością (czyli są tymi gangsterami), walczą z Rakesem , ale dalej Lawless ciężko zaliczyć do tej kategorii. Może dlatego, że świetny scenariusz Nicka Cave’a nie trzyma się ustalonych konwencji, tylko w momentami bezczelny sposób miesza gatunki. Bo przyznam się szczerze, że dawno nie widziałam tak subtelnego i idealnie wpasowanego w daną scenę humoru. Należy tu wspomnieć o ciekawie napisanej i świetnie zagranej przez Hardy’iego postaci Forresta, jak i o scenach z pozoru dramatycznych, czy mających wzbudzić silne emocje, które w mgnieniu oka tak nami manipulowały, że lekkie unoszenie kącików ust do góry stawało się odruchem bezwarunkowym. Poza tym wątki romantyczne idealnie wpasowywały mi się w całość opowiadanej historii. Z drugiej strony scenarzysta nie poprzestał tylko na pokazaniu widzowi jakiejś sielanki z życia gangstera, dlatego w filmie znalazło się wiele scen strzelanin czy bójek, które momentami wyglądały aż nazbyt realistycznie. Stąd stwierdzenie, że w filmie jest sporo przemocy i to nie tej z kategorii ‘domyśl się widzu, co się stało potem’, jest zdecydowanie na miejscu. Momentami krwi na ekranie było dla mnie za dużo, ale patrząc na to z perspektywy, wydaje mi się, że było jej tyle, ile w danym momencie wymagała tego akcja i ukazywane wydarzenia. Inaczej Lawless brakowałoby czegoś, a tak dostajemy pełny obraz z życia braci Bondurant. Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o tym, że bardzo podobały mi się zdjęcia. Widoki gór, lasów, małych miasteczek świetnie oddawały klimat filmu, albo trafniej trzeba to ująć, tworzyły klimat filmu. Do stworzenia klimatu przyczyniła się również muzyka, której na co dzień na pewno bym nie słuchała, ale tutaj zdawała się pasować idealnie.  

Hardy i Chastain stanowili na ekranie świetnie zgrany duet. 

Nie jest tajemnicą, że w filmie zagrało wielu dobrych aktorów, którzy ostatnio zbudowali sobie w świecie filmu taką markę, że widz widząc ich nazwisko w obsadzie nie potrafi przejść obojętnie koło danego filmu. Najpierw wypadałoby wspomnieć o ciekawej i według mnie bardzo dobrze zagranej przez Toma Hardy’iego postaci Forresta. Niby najstarszy z braci Bondurant nie mówi zbyt wiele, nie wygłasza braciom kazań, czy jakichś ckliwych przemówień, ale wydaje się, że ta postać mówi najwięcej ze wszystkich braci. Hardy nie ma zbyt dużo linijek do wypowiedzenia, chyba więcej mruczy (wydaje dziwne gardłowe dźwięki)/mówi pod nosem, niż mówi jakieś rozbudowane zdania, ale świetnie sobie radzi z tym brakiem tekstu, grając twarzą. Bo dosłownie gdy z jego ust wydobywa się to mruknięcie, to jego twarz pokazuje całą gamę emocji, tak że dokładnie wiemy jak czuje się jego bohater w tym momencie. Przy tym chemia jaka tworzy się na ekranie między Forrestem, a postacią graną przez Jessice Chastain jest tak widoczna, że również nie potrzeba nam więcej jakiś zapewnień o ich uczuciu, bo tę chemię się dosłownie czuje. Muszę tu wspomnieć, że Jessica Chastain wygląda w tym filmie jak wyrwana z tamtych czasów, chociaż czasami jej stroje są straszne. Na wyróżnienie zasługuje również gra Guy Pearce, którego bohater od samego początku wzbudził moją niechęć. Postawa, ubiór, mimika twarzy, ten rzucający się na każdym kroku pedantyzm, wszystko wręcz krzyczało od niego żeby z nim nie zadzierać. Jest to jeden z lepszych czarnych charakterów w ostatnio widzianych przeze mnie filmach z kategorii gangsterskich. Na koniec chciałam wspomnieć o aktorze, który zagrał bardzo, ale to bardzo niewielką rolę, ale jego każdorazowe pojawienie się na ekranie powodowało uśmiech na mojej twarzy. Mówię tu o Garym Oldmanie, który znowu pokazał że nie trzeba być przez cały czas na ekranie by zagrać dobrze i zagrać tak, by widz cię zapamiętał. Tej sztuki powinien nauczyć się Shia LaBeouf, który grał jedną z głównych ról, ale zupełnie nie zapadł mi w pamięci i jeśli ktoś by zapytał czy grał w tym filmie, to dopiero po kilku chwilach powiedziałabym, że faktycznie tam grał…     

Tom Hardy znów potwierdza, że odnajduje się w różnych klimatach. I jak tu nie polubić Forresta?  

Wychwaliłam film, ale przecież to nie arcydzieło, to dla wielu nie jest nawet film z kategorii bardzo dobry (to znaczy dla mnie wpisuje się on w tę kategorię, ale ja to nie wszyscy). Film chwalę i polecam, bo dawno tak dobrze się nie bawiłam w kinie. Dawno nie widziałam by scenarzysta i reżyser tak lekko przechodzili z jednego filmowego gatunku w drugi i to w filmie gdzie głównymi bohaterami są gangsterzy. Jeżeli ktoś nie lubi kina gangsterskiego, to mimo to powinien Lawless zobaczyć, jak nie dla scenariusza i muzyki Nicka Cave’a, to dla roli Toma Hardy’iego czy Guya Pearce’a, który w tym filmie zdecydowanie zagrał jednego z lepszych ‘złych’ jakich widziałam. A jeżeli nie dla nich to dla 2h dobrej rozrywki, której człowiek potrzebuje od czasu do czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz