wtorek, 30 kwietnia 2013

Epicki inaczej finał równie epickiej sagi, czyli Breaking Dawn part II


Ostatnio jakoś nie idzie mi prowadzenie bloga, cóż mój zapał często okazuje się słomiany, ale kiedy pomyślę, że prowadzę tego bloga już taki kawał czasu (dla mnie ponad pół roku to szmat czasu), to jakoś tak przykro mi go porzucić. Jak widać systematyczność na blogu nie jest moją mocną stroną, szczególnie kiedy w grę wchodzi przewartościowanie systemu wartości, to studia, no cóż, biorą górę nad blogiem, stąd brak notek. Pewnie dalej tak będzie, aż do lipca, bo teraz przede mną i kończenie pisania licencjatu i sesja, a potem jak dobrze pójdzie obrona i na bloga zostaje bardzo mało czasu. Ale czas na filmy i seriale dalej jest (musi być), więc odrobinę będę musiała go również znaleźć na napisanie o nich, bo inaczej wybuchnę. Kończę to użalanie się nad swoim marnym losem i napiszę o filmie, który był świetnym „odmóżdżaczem”, zresztą tak jak jego poprzednicy z owej sagi.

Ten film po prostu nie mógł być dobry, ale był całkiem niezłym filmem rozrywkowym, szczególnie dla kogoś kto bardzo dawno czytał książki i względnie orientuje się o co chodzi, ale nie pamięta większości szczegółów. Fabuły filmu raczej opisywać obszernie nie będę, bo i trochę jest jej tu mało i aż dziw bierze, że twórcy zdołali nakręcić z tego prawie dwugodzinny film. Ale dla niewtajemniczonych wypadałoby napisać, co nie będzie mam nadzieję ogromnym spojlerem, że Bella staje się wampirem, a co za tym idzie ładnieje, ale chyba tylko w książce, bo na ekranie jakoś jej to nie wyszło. Jej dziecko, Renesmee przeżywa i ma się dobrze, nawet za dobrze, bo bardzo szybko rośnie i staje się coraz bardziej creepy, a że jedna wampirzyca myśli, że dziewczynka jest nieśmiertelnym dzieckiem to donosi o tym do Voltery, czym sprawia, że rodzina Cullenów jest od teraz na cenzurowanym i z niepokojem czeka na wyrok. Oczywiście Cullenowie nie czekają bezczynnie i gromadzą swoją mini armię. No i masz, ot cała fabuła w trzech zdaniach.

Plakaty do tego filmu są równie nieudane co i film. Naprawdę więcej photoshoopa
nie dało się już nigdzie wcisnąć. Wszyscy aktorzy wyglądają jak
figury woskowe, a nie żywi ludzie. 

Jak już napisałam film nie mógł być dobry, bo mając taką historię naprawdę ciężko jest nakręcić coś sensownego. A mówię to ja, dziewczyna która w liceum pochłonęła trzy tomy tej jakże epickiej sagi w jeden tydzień, a ostatni przeczytała w oryginale bo nie dała rady doczekać do polskiego tłumaczenia. Niestety, po przeczytaniu ostatniej części, która mi się strasznie nie spodobała, cieszyłam się, że przeczytałam ją w oryginale, bo przynajmniej czasu poświęconego na jej czytanie nie mogłam uznać za zupełnie stracony. Może moja negatywna ocena filmu jest w jakimś stopniu odzwierciedleniem tego, że nie przepadam za ostatnią książką, a pomysł zrobienia z niej dwóch filmów uznałam za bezsensowny, ale wydaje mi się, że to nie tylko moje odczucia. Bo patrząc na poziom gry aktorskiej, efektów specjalnych czy nawet samych pomysłów na nakręcenie danej sceny, ustawienie kamery czy wybranie danego tła do kadru, można dojść do wniosku, że wszyscy począwszy od reżysera, a na aktorach skończywszy mieli już dość pracy nad tym projektem, który wydłużał się w nieskończoność. Zastanawiałam się, czy ma sens narzekanie na ten film i w praktyce wyśmiewanie w nim większości rzeczy, ale biorąc pod uwagę, że ostatnio przesiaduję nad rzeczami bardzo poważnymi, to odrobina docinków pod adresem tego filmu nikomu krzywdy nie zrobi, a mi poprawi humor, w końcu od czegoś jest ten blog.

Team Aro. Nic dodać nic ująć.

Jak już wspomniałam podzielenie ostatniej części na dwie było dla mnie pomysłem trochę osobliwym, ale czego się nie robi by wyciągnąć z kieszeni widza jeszcze trochę pieniędzy. Cóż to tylko moje zdanie i mam nadzieję, że nikogo nim nie urażę. Ale gdy się tak bliżej przyjrzeć jak podzielono Breaking Dawn na dwa filmy, to w pierwszym jest ślub i ciąża, a w drugim cała akcja, stąd podczas oglądania pierwszej części można było podziwiać około półgodzinny ślub, a potem długie, nie wnoszące zbyt wiele do historii romantyczne ujęcia dwójki głównych kochanków. Za to w drugiej części, o której ma być ta notka, połowę czasu wykorzystano na gromadzenie sojuszników, a drugą połowę na walkę, która była raczej jak pertraktacje a nie walka, mimo że w pewnym momencie dwa wrogie obozy biegły na siebie/w swoją stronę, nieważne... Wydaje mi się, że jednak autorka w książce zachowała jakąś lepszą równowagę między tymi elementami fabuły i w jakiś sposób, bardzo nieudolny, tworzyła swego rodzaju napięcie, którego w filmie ze świecą szukać. Dlatego kiedy do Cullenów zjeżdżają się sojusznicy, to powoli widzowi się zaczyna to nudzić, ale wtedy do akcji wchodzą charakteryzatorzy i projektanci kostiumów, którzy nie zawodzą i dają upust swojej wyobraźni. Tak więc wampirzyce z Amazonii noszą ubrania plemienne i szczerze mówiąc wyglądają tak, że ja bym bardzo szybko uciekała gdybym którąś z nich zobaczyła na ulicy. Zresztą uciekałabym przed każdym kto paradowałby w takim stroju po ulicy (chyba, że byłoby to Halloween, albo parada studentów w Juwenalia). Skoro przy uciekaniu jesteśmy, to przed rumuńskimi wampirami również bym uciekała, chyba nawet szybciej, bo bardziej stereotypowych odpowiedników Draculi chyba nie dane mi było nigdy wcześniej zobaczyć. Najnormalniej wyglądały chyba egipskie wampiry i te z Alaski, czego nie można powiedzieć o Irlandczykach, którzy nie zostali poinformowani że mamy wiek XXI. A na koniec chciałam napisać o tym co mnie strasznie drażniło przez całą sagę, a mianowicie o soczewkach. Wszyscy jak jeden mąż wyglądają tak, jakby gałki oczne miały im za chwilę wypaść. Taki wytrzeszcz nie dodaje ani uroku i raczej nie pomaga w uwiedzeniu ofiary, ani też nie dodaje punktów do bycia przerażającym, napisałabym jak to wygląda, ale byłoby to wtedy trochę niekulturalne…

Bella nabiera siły, ale niestety nie gracji. Bella w wersji Stewart
to zdecydowanie przypadek beznadziejny. 

O efektach specjalnych nie będę się rozpisywać, bo się na tym po prostu nie znam. Uważam jednak, że dzisiejsza technologia pozwala na wiele więcej, ale może budżet tego arcydzieła już na więcej nie pozwolił. Czego nie mogę zrozumieć jednak, to dlaczego twórcy lubują się w robieniu zbliżeń oczom wygenerowanych komputerowo zwierząt, tutaj akurat wilków/wilkołaków, a raczej powinnam napisać shape-shifter’ów. Rozumiem dać jedno zbliżenie, ale kilka, minimum dwa na każdy film? To naprawdę daje ładny efekt, ale co za dużo to niezdrowo. Powinnam jeszcze napisać o grze aktorskiej, ale ciężko mi będzie, bo jak dla mnie aktorzy bardzo ładnie wypowiadali swoje kwestie i na tym kończyli. Jedynie Michael Sheen próbował grać, a raczej siebie parodiować, co wyszło mu wręcz cudownie. Zamiast przerażającego pierwotnego wampira, dostaliśmy niezrównoważonego psychicznie wampira w pelerynie po liftingu twarzy. Za to Kristen Stewart jako wampirzyca jest jeszcze gorsza niż jako śmiertelniczka. O ile mi wiadomo, po przeczytaniu dawno temu książek pani Meyer, Bella po przemianie nabrała wampirzej gracji i jako takiej elegancji, a przynajmniej dobrze wyglądała w tym co kupiła jej Alice. W filmie Stewart zaś na szpilkach chodzi jak w trampkach od czasu do czasu łapiąc równowagę, a do tego garbi się i jakoś tak odstaje od reszty rodziny Cullenów. Zdecydowanie ciężko powiedzieć, że nabiera wdzięku.

Na koniec powinnam napisać, że lepiej będzie jak się ten film pominie i go nie obejrzy, bo zdecydowanie nic się nie straci. Ale tak nie napiszę, bo ja się świetnie bawiłam oglądając ten film. Można się przy nim trochę pośmiać, porobić żartów z aktorów, którzy zgodzili się w tym filmie zagrać, a podczas kręcenia zorientowali się, że chyba jednak to nie była rola ich życia. A na koniec można dojść do wniosku, że jednak człowiek potrafi, i ze złej książki można nakręcić film jeszcze gorszy, który mimo wszystko można darzyć sentymentem, bo przynajmniej ja pewnym sentymentem darzę Zmierzch, jedno z pierwszych czytadeł, które aż tak mnie wciągnęły i do tej pory nie znalazły następcy (oczywiście wśród tego pokroju czytadeł).   


2 komentarze:

  1. Jeśli obejrzę ten hmm film to tylko dla Lee Pace'a, który jakiś czas temu mnie zainteresował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lee Pace to jedyny aktor w tym filmie, który grał, a nie robił sobie żarty czy udawał, że go nie ma ;)

      Usuń