Udało mi się w końcu wybrać na
drugą odsłonę przygód mojego ulubionego nordyckiego boga i jego
równie ulubionego przybranego brata i muszę stwierdzić, że po
wyjściu z kina towarzyszyło mi to jakże rzadko doznawane uczucie
euforii po obejrzanym filmie, czyli „ja chcę jeszcze raz!”.
Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że będę taką
entuzjastką filmów o superbohaterach, to szczerze mówiąc zapewne
bym go wyśmiała. Nie wiem dlaczego, ale filmy te mają w sobie tyle
pozytywnej energii, że od razu chciałoby się obejrzeć kolejny.
Muszę też przyznać, że dzięki tym filmom coraz bardziej
przekonuję się do nielubianej technologii 3D, a raczej dochodzę do
jakże prostego wniosku, że gdy film jest dobry, to i 3D nie
przeszkadza i nie przyprawia o ból głowy. Ale dziś nie o 3D, a o
Thorze 2.
Jak niektórzy wiedzą, po tym jak Loki
trochę narozrabiał w Nowym Jorku, jego kochany brat Thor zabrał go
z powrotem do Asgardu, gdzie Odyn wtrącił swego przybranego syna do
lochu (trzeba przyznać, że całkiem porządnego lochu). Dwa lata
mijają, pokój zapanował we wszystkich dziewięciu królestwach,
jednak Thor nie potrafi się z tego cieszyć, gdyż tęskni za pewną
panią astrofizyk, niejaką Jane Foster. Kobieta nie przestaje szukać
swego ukochanego i tak natyka się na mityczny eter, czyli coś
strasznego, przy pomocy czego Mroczne Elfy chciały przejąć władzę
i sprawić by we wszechświecie zapanował mrok. Odkrycie Jane
zapoczątkowuje serię niefortunnych zdarzeń, a co za tym idzie, na
scenę wkracza „ten zły”. Zdesperowany Thor będzie musiał
prosić o pomoc osobę, która znajdowała się raczej na samym końcu
listy telefonów do przyjaciela, a mianowicie Loki'ego.
Pierwsze skojarzenie jakie nasunęło
mi się na myśl, zaraz po wyjściu z kina, to że oglądanie filmu Alana Taylor'a było jak jazda na bardzo dobrej kolejce górskiej. Ilość wydarzeń
i zwrotów akcji, mogła przyprawić widza o zawrót głowy, ale były
one ze sobą tak umiejętnie połączone, że można było się
zorientować co się dzieje i nie zadawać sobie co chwilę pytania
„ale jak to?, dlaczego?”. Do tego efekty specjalne nie męczyły
i było ich tyle ile było potrzebne, nie więcej, dzięki czemu
twórcy uchronili się od niepotrzebnego efekciarstwa. Co się jednak
tyczy efekciarstwa to nie zabrakło go w ukazaniu Asgardu. Owa
mityczna kraina w filmie przedstawia się tak malowniczo i „bosko”,
że człowiek od razu ma ochotę błagać Heimdalla by choć na
chwilę pozwolił mu przebywać wśród tych cudowności. Trzeba
jednak przyznać, że większość widzów nie szła na Thora 2 jedynie
by popatrzeć na pracę grafików i speców od efektów specjalnych,
które bardzo, ale to bardzo cieszą oko. Głównym powodem
większości było: a) dowiedzenie się jak potoczą się dalsze losy
wątku romantycznego między Thorem, a Jane , b) chyba dużo
ważniejsze niż a), czyli co się stanie z Lokim i ogólnie dla
relacji między braćmi oraz c) zobaczyć jak zmierzą się z nowym
wrogiem. W tym momencie muszę napisać, że twórcom udała się
rzecz dość mało spotykana, a mianowicie pogodzili oni te wszystkie
elementy, żadnego nie potraktowali po macoszemu i dzięki temu
spełnili oczekiwania wszystkich widzów.
Osobiście cieszę się, że uniknięto
zrobienia z Thora 2 filmu romantycznego (i wcale nie ma to nic
wspólnego z moją dość nikła sympatią do Natalie Portman), a
bardziej skupiono się na relacjach między Thorem a Lokim. Chris
Hemsworth i Tom Hiddleston wypadają na ekranie tak naturalnie, że
gdyby byli chociaż trochę do siebie podobni można by pomyśleć,
że są braćmi w rzeczywistości. Z bólem serca muszę jednak
stwierdzić, że jak Tom ukradł wszystkim Avengers'ów, to w Thorze
2 ta sztuka mu się już aż tak nie udała. To znaczy Tom daje
świetny popis aktorstwa i czasami kiedy znikał z ekranu widzowi
robiło się autentycznie przykro, ale Hemstworth wcale od niego
bardzo nie odstawał. Może nie zabrzmi to zbyt miło, ale Thor od
ostatniego ekranowego spotkania nie stracił na muskulaturze, ale
jednocześnie zyskał trochę na inteligencji, co trzeba zaliczyć na
ogromny plus. Przyjemnie jest patrzeć jak niektóre postaci
rozwijają się, a niektóre, jak wyżej wspomniany Loki, jedynie
udają, że dokonała się w nich jakaś przemiana.
Thor: The Dark World to naprawdę świetne kino
rozrywkowe, nie tylko dla fanów komiksów czy poprzednich filmów
spod ręki Marvela. W filmie jest pełno zwrotów akcji, ciekawych
scen walki, ale nie brakuje też humoru i różnych zabawnych
odniesień. Co się tyczy humoru, to za najlepszy występ komediowy
nagrodę otrzymuje Stellan Skarsgard. Doktor Selvig w tym filmie
pobił wszystkich, nawet uroczą Darcy i jej stażystę. Jeżeli więc
za waszymi oknami również jest szaro-buro, to najlepszym sposobem
na poprawienie nastroju będzie udanie się do kina na Thora 2.
Gwarantowana dobra rozrywka, wizyta w mitycznej krainie, a także w
Londynie no i dwóch charyzmatycznych bogów na dokładkę, a może
raczej w ramach dania głównego.
PS. Po seansie Thor: The Dark World już zdecydowanie
wiem co będzie idealnym prezentem na urodziny, bo chyba do gwiazdki
nie zdążą wydać DVD ;)
Och, kolejna pozytywna recenzja. Ja właśnie dwa dni temu pisałam o pierwszej części bo długo nie mogłam się przekonać do marvelowskich bohaterów (od dziecka jestem fanką Batmana, ale serce się podzieliło) i wybieram się na Thora 2 w piątek :)!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Thor 2 Ci się spodoba. Życzę udanego seansu ;)
Usuń