piątek, 4 lipca 2014

Magia zawsze ma swoją cenę, czyli Once Upon a Time

Bardzo rzadko wracam do porzuconych seriali. Może powinnam uściślić czym dla mnie jest porzucony serial. Jest to mianowicie taki serial, który po kilku, kilkunastu odcinkach zaczyna mnie tak denerwować/nudzić/irytować, że przestaję go oglądać i omijam go szerokim łukiem (i już do niego nie wracam, ani nie czekam żeby uzbierało mi się kilka odcinków). Tak było z Once Upon a Time, kiedy obejrzałam ze zgrzytaniem zębów pewien odcinek, w którym głównymi bohaterami mieli być krasnolud i wróżka. Poziom naiwności i cukierkowości tego odcinka był nie do zaakceptowania przez mój biedny mózg i obiecałam sobie, że nie będę psuć sobie nerwów jakimś serialem. Mam zdecydowanie zbyt dużo problemów żeby jeszcze zmuszać się do oglądania czegoś, co doprowadza mnie do szewskiej pasji. Jednak pod koniec tej wiosny, po jakichś dwóch latach, ni z tego ni z owego, a raczej z braku ochoty na oglądanie czegokolwiek włączyłam następny w kolejności (po wspomnianym wyżej feralnym odcinku) epizod i wsiąknęłam. I nie wiem czy to przez to, że mój mózg zmęczony nawałem nauki do egzaminów był w stanie zaakceptować każdą papkę jaką go karmiłam, a może to Szalony Kapelusznik, ale w tamtym momencie Once Upon a Time wydał mi się tak cudownie poprawiającym humor serialem, że teraz skoro już skończyły mi się odcinki to muszę napisać o nim więcej niż kilka słów.



Akcja serialu rozgrywa się 28 lat po tym jak Zła Królowa przeklęła wszystkie postaci z bajek i wygnała je do małego miasteczka Storybrooke w stanie Maine. Dodatkowo zabrała wszystkim wspomnienia, tak by nie pamiętali kim są, kogo kochają i co robili żyjąc np. w Zaczarowanym Lesie. Klątwa sprawiła również, że w owym miasteczku nie było magii. Jak w każdej bajce i w tej zło nie może się panoszyć w nieskończoność, dlatego jak jest klątwa to jest i przepowiednia mówiąca o tym, kto ową klątwę złamie. Pewnego dnia więc w Storybrooke zjawia się kobieta o imieniu Emma, która poszukuje czegoś co bardzo dawno temu utraciła, nie wie jednak, że znajdzie wiele więcej niż mogła się kiedykolwiek spodziewać.

Wszystko wygląda jakby było na swoim miejscu, ale nie do końca...

Przede wszystkim Once Upon a Time nie jest dla wszystkich. Jak można było wywnioskować z mojego pokracznego wstępu, momentami scenarzyści Once Upon a Time zapominają że piszą serial i piszą bajkę z postaciami, które znamy z innych bajek. Stąd czasami, szczególnie w pierwszym sezonie, jest wiele bardzo naiwnych scen, a bohaterowie zachowują się bardzo, ale to bardzo dziecinnie wzbudzając czasami śmiech, a czasami irytację. Należy więc bardzo pobłażliwie podchodzić do bardzo dużej ilości przedstawionych sytuacji i brać poprawkę na to, że owe postaci z bajek, jak np.: Śnieżka, krasnoludki czy Czerwony Kapturek będą się zachowywali czasami tak jak na kartkach książeczek dla dzieci. Kiedy jednak weźmiemy to pod uwagę, to będziemy na dobrej drodze by móc cieszyć się tym serialem, szczególnie że chyba scenarzyści zauważyli swoje niektóre potknięcia i z dystansem zaczęli podchodzić do swojej pracy. Można więc wyłapać w dialogach różne dowcipy, typu „Naprawdę zrobiłaś to co kazał ci Pinokio!?” (rozmawia dwójka dorosłych), wręcz krzyczące do widza „hej, my wcale nie próbujemy być poważni, my tylko piszemy serial gdzie głównymi bohaterami są postaci z bajek”. To po pierwsze – miej widzu duży dystans do tego co widzisz na ekranie, nie przejmuj się że nie ma to sensu i czerp z tego bezsensu radochę. Po drugie nie przejmuj się drogi widzu tandetnymi efektami specjalnymi, które momentami wyglądają gorzej niż te sprzed dekady, albo i dwóch. Po trzecie zaś, oglądasz serial, w którym występują postaci z bajek, jeżeli więc zastanawiasz się czemu w pięćdziesięciu procentach przypadków ich stroje nie wyglądają tak bajkowo jak powinny, to odpowiedź jest prosta. W bajkach najważniejsza jest wyobraźnia, więc wyobraź sobie, że postaci ubrane są pięknie. A tak na serio to dość słabe efekty specjalne można przeboleć, ale kostiumy zapewne są tańsze w wykonaniu więc można było się do nich bardziej przyłożyć, by np.: Zła Królowa wyglądała z klasą, a nie jakby ją nie było stać na porządną suknię i coś lepszego niż okropną perukę.

Nawet Rumpelstiltskin ma ubaw ze strojów Złej Królowej...

Na tym zakończę moje narzekanie z przymrużeniem oka i przejdę do plusów. Dużą zaletą Once Upon a Time jest dość sprawne prowadzenie akcji na dwóch płaszczyznach. Jest więc pokazywana historia obecna, rozgrywająca się w Storybrooke na przemian z tym co działo się przed rzuceniem przez Złą Królową klątwy. Powoli akcja posuwa się do przodu przy dochodzeniu do tego jak klątwę zdjąć, a w międzyczasie dowiadujemy się dlaczego w ogóle została ona rzucona, przy okazji poznając historię wszystkich bohaterów i ich konotacje rodzinne. Niektórzy mogą uznać to za minus, dla mnie jest to dość duży plus, większość owych historii różni się od tych które znamy z dzieciństwa z książek bądź z filmów Disney’a. Jeżeli więc myślicie, że znacie losy Śnieżki, Złej Królowej, Rumpelsztyka, Czerwonego Kapturka i reszty tej wesołej gromadki to jesteście w błędzie. Scenarzyści tak wszystko pomieszali (dobry jest złym, zły jest dobrym, a imię czasami może mylić i nie należeć do tego do kogo powinno), że czasami można przecierać oczy ze zdumienia, a najlepsze jest to, że wszystko jako tako trzyma się kupy i ma sens w tym całym bezsensie.

Bo sens mają tylko szczęśliwe zakończenia,
a że one są czasami bez sensu to już inna para kaloszy...

Wszystko to byłoby jednak bardzo, ale to bardzo mało znośne gdyby nie aktorzy, którzy potrafili stworzyć na tyle wiarygodne bajkowe postacie, by widz dał się nabrać i miał wrażenie, że na ekranie widzi znanych z dzieciństwa bohaterów jego ulubionych bajek. Jak to zazwyczaj bywa najlepiej wypadają Ci aktorzy, którym w udziale przypadło zagranie złych charakterów, albo przynajmniej nie do końca dobrych. Zdecydowanie show kradną Lana Parilla jako Regina, czyli Zła Królowa oraz Robert Carlyle jako Pan Gold, czyli Rumpelsztyk. Grająca główną rolę (chociaż chyba nie powinnam pisać główną, bo w praktyce w tym serialu jest wielu głównych bohaterów) Jennifer Morrison na początku bardzo, ale to bardzo nie pasowała mi do granej przez siebie postaci Emmy, jednak z odcinka na odcinek aktorka przekonywała mnie do siebie i szczerze mówiąc teraz nie wyobrażam sobie by Emma mogła być grana przez kogoś innego. Mam nadzieję, że nikomu nie zaspojleruję w tym miejscu(a może zachęcę do oglądania), bo w drugim sezonie do obsady dołączył Colin O’Donoghue wcielający się w postać kapitana Haka i postanowił ukraść show. Na początku trzeciego sezonu pojawił się zaś Robbie Kay jako Piotruś Pan i sprawił, że fani serialu na pewno zapisali sobie na karteczce jego nazwisko, by śledzić dalszy rozwój jego kariery. 



To tak bezspojlerowo, a dalej już się nie dało, więc uwaga SPOJLERY!

Jeżeli miałabym ocenić, który sezon był najlepszy to zdecydowanie jest to sezon trzeci, najsłabszy zaś był sezon pierwszy. Wydaje mi się, że scenarzyści na siłę przedłużali to całe zdejmowanie klątwy. W drugim sezonie zaś jest dla mnie zdecydowanie za dużo skakania przez różne portale, bądź próby ich otworzenia. Ale mimo to i tak, sezon drugi bije pierwszy na głowę. Szczególnie, że Lana Parilla świetnie gra konflikt wewnętrzny Reginy, które jednak nie jest taka zła na jaką wygląda i dla jedynej osoby, którą kocha, jest w stanie przejść na jasną stronę mocy, a przynajmniej zbliżyć się do granicy. Moim ulubionym jest sezon trzeci, a konkretnie pierwsza połowa, kiedy wesoła gromadka tworzy grupę ratunkową i ląduje w Nibylandii by odbić Henrego. Może to za sprawą tego, że jest tu odwrócenie ról. Hak jest tym dobrym, zaś Piotruś Pan jest tym złym i to takim złym, że Rumpel i Regina mogą się schować. W drugiej połowie sezonu scenarzyści zabierają nas do Oz, a w praktyce to Wicked Witch zawitała do Storybrooke. Wydaje mi się jednak, że z tej historii dało się wycisnąć zdecydowanie więcej i zrobić z Wicked Witch postać dużo ciekawszą, a nie tylko wielką zazdrośnicę, która tupie nóżką i ciągle jest wielce na wszystkich obrażona. Strasznie też wyglądała wcielająca się w tę rolę Rebecca Mader, którą wysmarowano zieloną farbką z jakimś dziwnym połyskiem. Wyglądała bardzo niekorzystnie. Śmieszyło mnie zaś to jak wszyscy są ze sobą spokrewnieni, a ściślej rzecz ujmując wszyscy główni bohaterowie. Biedni są państwo Charming, którzy muszą się przyzwyczaić, że ich rodzina nie jest tak na wskroś dobra i czarująca… Cóż patrząc na koniec sezonu trzeciego - Let it go ;)



Koniec SPOJLERÓW.

Once Upon a Time przy odrobinie wiary (wiary w bajki oczywiście) może przynieść naprawdę wiele radochy, więc jeśli nie byliście zbyt przekonani do niego, to dajcie mu szansę, bo warto. Szczególnie kiedy macie gorszy dzień. Myślę, że ten serial może być właśnie tą rzeczą, która sprawi, że się uśmiechniecie. 


4 komentarze:

  1. http://kubekporannejkawy.blog.onet.pl/2015/01/06/dawno-dawno-temu/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiem co mam na taki "komentarz" odpisać... ech...

      Usuń
  2. Miałam z nim tak samo - porzuciłam i wróciłam. Ale czwarty sezon mnie znowu porwał, a jego finał to był zdecydowanie najlepszy odcinek OUaT jaki powstał ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi została druga połowa czwartego sezonu do obejrzenia i na razie nie mogę się zebrać... Ale widziałam spot piątego sezonu z Meridą i zrobili znowu ciekawy casting :)

      Usuń