poniedziałek, 22 czerwca 2015

Fifty Shades of Grey, czyli myślałam że będzie gorzej

W końcu obejrzałam to dzieło współczesnej kinematografii, które zostało nakręcone na podstawie cudu współczesnej literatury, bijącego wszelkie rekordy popularności. Ten ów cud literatury czytałam już jakiś czas temu i wtedy chyba najmocniej uderzył mnie sens powiedzenia, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Jedyną radość jaką przysporzyła mi owa książka, to jej ekranizacja, a raczej złe recenzje tej ekranizacji. W życiu nie pomyślałabym, że czytanie złośliwych recenzji może być taką świetną rozrywką. W końcu jednak przyszedł ten moment, w którym postanowiłam sprawdzić na własnej skórze czy autorzy tych złych recenzji mieli rację czy może trochę przesadzali. I szczerze mówiąc przed seansem, w mojej głowie Pięćdziesiąt twarzy Greya było filmem złym, tragicznym i w ogóle takim, którego nie da się oglądać. Okazało się jednak, że film Sam Taylor-Johnson da się oglądać, ale od połowy filmu wieje nudą i wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, że mógł w tym czasie obejrzeć coś innego.

Chyba nie ma sensu przybliżać fabuły tego dzieła, bo wszyscy o nim słyszeli i wszyscy wiedzą z czym to się je. Wydaje mi się, że wszystko o tym filmie zostało już napisane, ale kto blogerowi zabroni dorzucić do tematu swoje trzy grosze? No nikt, chyba że łącze internetowe się zawiesi.

Jak już wspomniałam włączając Pięćdziesiąt twarzy Greya byłam przekonana, że o to zaraz ukaże się przede mną całe zło współczesnej kinematografii i zaatakuje mnie zewsząd swoją beznadziejnością. Okazało się jednak, że ten straszny film wcale nie jest taki tragiczny. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że nie uważam tego filmu również za film dobry. To film mocno przeciętny, żeby nie napisać poniżej przeciętnej, który nie wnosi nic nowego. Nie ma się czemu dziwić, bo materiał wyjściowy też nie był zbyt wysokich lotów, stąd i oczekiwania co do poziomu filmu nie mogły być zbyt wysokie. A jednak, wiele osób, w tym ja, miało nadzieję, że treść powieści zostanie wzięta na warsztat i ktoś dorzuci postaciom trochę charakteru, a przede wszystkim sprawi że ich relacja przestanie być sztuczna i papierowa. Liczyłam na to, że z książki, której około 70% treści stanowią sceny erotyczne z wewnętrzną boginią głównej bohaterki w tle, można jednak wykrzesać jako taki szkielet opowieści i na nim zbudować resztę (czyt. napisać nową historię). Okazało się jednak, że jedyne co można było zrobić, to wyrzucić wewnętrzną boginię, co jest dużym plusem. Chociaż z drugiej strony wyobraźcie sobie scenę kiedy Ana cieszy się na spotkanie z Greyem, a potem pojawia się rysunkowa wewnętrzna bogini w dymku rodem z komiksu i wywija fikołki – przynajmniej byłoby zabawnie.



Najgorsze jest jednak to, że film wydaje się takim zlepkiem scen, czy też sekwencji scen, które średnio się ze sobą łączą. Tak więc, bohaterowie się spotykają w firmie Greya, przeskok, Grey wpada do sklepu w którym pracuje Ana, przeskok, Grey przychodzi na sesję zdjęciową do artykułu, przeskok, randka/kawa, przeskok, wielka miłość – minęło 20 minut filmu. A no i w międzyczasie Grey serwuje Anie tekst pod patronatem Edwarda - „Nie jestem dla Ciebie odpowiednim mężczyzną”. Ale wiecie co? Te pierwsze pół godziny filmu jest jeszcze w miarę zabawne, szczególnie patrząc na tę nieporadność w poprowadzeniu akcji, ale to się całkiem przyjemnie ogląda. Potem zaczynają się schody. Bo po pierwsze widać, że między aktorami nie ma chemii, a niestety grają ludzi którzy lgną do siebie jak różnoimienne magnesy. A po drugie reżyserka zaczyna robić z tego wielką reklamę mebli przeplataną ujęciami Dakoty Johnson przygryzającej dolną wargę. I tak w kółko.

Jest jedna rzecz, o której chciałam napisać. Otóż o ile Johnson radzi sobie na ekranie całkiem nieźle, chociaż robi ze swojej bohaterki taką chichoczącą co chwilę słodką idiotkę, to Jamie Dornan jako Grey jest okropny. To jest po prostu niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu. Dornan przez cały film gra tak, jakby nie wiedział gdzie jest i po co tam jest. To takie zabawne jak w pierwszej scenie Ana zbiera żuchwę z podłogi na widok Greya i jest nim bardzo onieśmielona, a widz patrzy na Greya i zastanawia się czy dziewczyna upadając nie uderzyła się zbyt mocno w głowę. Od Greya powinna bić charyzma i jakiś taki czar, który by sprawił, że cała żeńska widownia chciałaby być na miejscu głównej bohaterki, a męska część widowni chciałaby być Greyem. A tak widzimy dusiciela z Belfastu, który się ogolił i wbił w drogi garnitur, a przy tej metamorfozie zgubił gdzieś to coś co sprawiało że w The Fall patrzyło się na niego z czymś w rodzaju lekkiej fascynacji.

Nie zapomniałam o tej niesamowitej scenie w windzie...

Nie wszystko jednak w tym filmie jest złe. Scenografie są bardzo ładne i stylowe. No i muzyka zasługuje na plus. Niestety cały czas miałam wrażenie, że o ile ktoś postarał się z doborem piosenek, to już nie kłopotał się z dobrym zmontowaniem ich. Wydawało mi się, że w wielu scenach piosenki są strasznie pocięte i przypadkowo pozlepiane, a do tego zaczynają grać na pełnej głośności i zamiast kończyć się stopniowo cichnąc, to są również urywane na pełnej głośności. 

Wypadałoby jakoś sensownie ten wpis zakończyć, ale szczerze mówiąc nie mam nic sensownego do napisania na koniec. Jeżeli jesteście ciekawi o co było tyle szumu i czemu w lutym kina grały tylko to dzieło współczesnej kinematografii, to obejrzyjcie Pięćdziesiąt twarzy Greya. Ja na pewno nie polecam Wam tego filmu, bo uważam że można dużo ciekawiej spędzić wieczór niż oglądając to cudo.

5 komentarzy:

  1. Fajna muzyka i zdjęcia, film beznadziejny :D Aktorzy dla mnie niedobrani, ale tej fabuły pewnie i tak nic by nie uratowało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Możesz napisać co myślisz o filmie "po obietnicy" albo "Błękit szafiru"? (jeśli oczywiście oglądałam, a jak nie to co myślisz o zwiastunie/fabule? )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obu filmów nie widziałam. Po opisie fabuły pierwszy film wydaje się być ciekawy i pewnie go obejrzę. Dzięki za podrzucenie tytułu :) Jak go obejrzę, to może coś o nim napiszę. "Błękit szafiru" to jakaś ekranizacja książek młodzieżowych i to jeszcze druga część? Książek nie czytałam, ale po ocenach film nie wydaje się być zły ;)

      Usuń
  3. Zgadzam się w 100% z Twoją opinią :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uważam że fabuła słaba, i to bardzo, film był nudnawy. Natomiast same zdjęcia do filmu były dobre.
    Dla osób których jedynym celem jest oglądanie roznegliżowanej Dakoty.

    OdpowiedzUsuń