sobota, 27 czerwca 2015

The Hundred-Foot Journey, czyli mogło być lepiej

Po obejrzeniu Chef'a miałam ochotę na jeszcze jakieś „smakowite” filmy. Przypomniało mi się, że zupełnie zignorowałam grany swego czasu w kinach The Hundred-Foot Journey. Zwiastun zapowiadał ciekawą historię z dużym potencjałem komediowym, której główne tło miało stanowić gotowanie. Niestety żadne z moich oczekiwań nie zostało w pełni spełnione. Bo to może nie jest kiepski film, to nawet całkiem dobry film, ale to jest naprawdę kiepski film o gotowaniu, czy o jedzeniu w ogóle.

Fabuła filmu jest prosta jak drut i niestety nie zaskakuje na żadnym kroku. Mamy więc hinduską rodzinę, o której wiemy tylko tyle że w Indiach prowadziła restaurację i że z tych Indii musiała uciekać w dość dramatycznych okolicznościach. Po latach tułaczki główni bohaterowie znajdują swoje nowe miejsce na Ziemi – Francję i tam postanawiają otworzyć restaurację. Tak się składa, że w budynku naprzeciwko swoją ekskluzywną restaurację z jedną gwiazdką Michelin prowadzi Madame Mallory, której nowi sąsiedzi zdecydowanie nie przypadli do gustu. To jednak może się zmienić kiedy Madame Mallory doceni talent młodego hinduskiego kucharza amatora.

Niestety film, który powstał na podstawie powieści autorstwa Richarda C. Moraisa, cierpi na nadmiar niepotrzebnych scen, żeby nie powiedzieć brzydko, że w zbyt wielu scenach wieje nudą. Nie wiem czy to wina nieporadnego scenariusza, czy może reżysera, ale w wielu momentach film bardzo się dłuży, a z kolei kiedy widz chciałby się dowiedzieć więcej o danym okresie życia bohaterów, to dostaje kilka krótkich scen. To jest największy zarzut pod adresem tego filmu. Drugi w kolejności traktuje o braku porządnych scen, w których bohaterowie gotują. Jakby nie było fabuła filmu kręci się wokół gotowania, głównymi bohaterami są kucharze, a przynajmniej jedna trzecia scen rozgrywa się w kuchni. Dlaczego więc wysilając umysł nie mogę sobie przypomnieć ani jednej potrawy, którą pokazywano w filmie, a którą bym wręcz wyrwała z ekranu? Bo takowej nie było. Kiedy pomyślę o filmie Chef, to przed oczami widzę te pyszne tosty, kubańskie kanapki, pieczenie i fikuśne desery owocowe. Kiedy zaś pomyślę Podróż na sto stóp na myśl przychodzi mi tylko pięć podstawowych w kuchni francuskiej sosów i różnorodność przypraw, które w kółko wącha główny bohater. Jak mam więc uwierzyć, że Hassan jest genialnym kucharzem, kiedy nie jest mi dane podziwiać jak gotuje i jak tworzy swoje pyszne dania? No nijak i to jest duży problem tego filmu.



Ów drugi zarzut pociąga za sobą kolejny, jakim jest zupełnie nieciekawy główny bohater. Hassan to takie ciepłe kluchy. Manish Dayal może i ładnie prezentuje się na ekranie, ale jego postaci brak jest życia. Hassan snuje się po ekranie z tym samym wyrazem twarzy i rzadko kiedy okazuje jakiekolwiek emocje. Poznajemy jego smutną historię, na każdym kroku reżyser przypomina nam że Hassan kocha gotować (czyli lubi wąchać kardamon i inne przyprawy) i robi to mimo przeciwności losu, ale to nie sprawia, że ten bohater robi się choć odrobinę bardziej sympatyczny. Dayal zupełnie nie poradził sobie z tą rolą. Szczególnie było to widać kiedy na ekranie pojawiała się Helen Mirren, która kradła cały film. Madame Mallory w jej wykonaniu to kobieta walcząca o swoje, która kocha swoją restaurację i zrobi wszystko by jej dzieło życia przetrwało starcie z nową konkurencją, ale to też kobieta która potrafi przyznać się do błędu. Naprawdę, ilekroć Madame Mallory wkraczała do akcji, to film ten robił się kilka razy ciekawszy. 



The Hundred-Foot Journey trochę mnie rozczarował, ale to może dlatego iż spodziewałam się po nim zupełnie czego innego. Zamiast filmu o gotowaniu dostałam film o zdolnym kucharzu i jego bajkowej przygodzie okraszony kiepskim wątkiem romantycznym. Nie jest to zły film i czasu poświęconego na jego obejrzenie nie uważam za stracony, ale żałuję że nie był to film lepszy.


3 komentarze:

  1. Ten kiepski wątek romantyczny mnie odstrasza, dlatego na razie spasuję. Pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam te same przemyślenia na jego temat, a jeszcze zabawniejsze, że też obejrzałam go zaraz po Chefie ;) Taki średniak. O wiele lepszy jest "Lunchbox" ("Smak curry"). Podobny klimat, bo indyjski, ale cudowny !
    Pozdrawiam,
    http://magiel-kulturalny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lunchbox" nie widziałam, ale jak go gdzieś znajdę, to na pewno obejrzę. Dzięki za polecenie ;)

      Usuń