niedziela, 31 marca 2013

Run you clever boy and remember, czyli Doctor Who powraca


Długo trzeba było czekać fanom Doctora na kolejną jego odsłonę. To jest przykry fakt, ale ważniejsze w tym przypadku jest pytanie, czy warto było aż tyle czekać. Dla mnie odpowiedź jest dość prosta – warto było. Może fabuła The Bells od saint John nie powaliła mnie z nóg, nie wprawiła w zachwyty, ale przypomniała mi, jak bardzo tęskniłam za Doctorem, jego dziwnym zachowaniem, dziecinną radością okazywaną w niezwykle uroczy sposób i tym, że nie wiadomo kiedy, a odcinek się skończył.

Mogą wystąpić małe spojlery!

Świąteczny odcinek Doctora rozgrywał się w XIX wiecznym Londynie, Doctor spotkał Clarę po raz drugi i po raz drugi dziewczyna umiera. Ten odcinek jest jakby kontynuacją świątecznego, bo oczywiście Doctor nie mógł tego dziwnego zjawiska tak zostawić, dlatego zaszył się gdzieś w XII – wiecznym klasztorze, bo przecież średniowieczny klasztor, to najlepsze miejsce do myślenia i próbował rozwiązać zagadkę, jaką pod nogi podrzucił mu wszechświat. Spokój Doctora przerywają jednak tytułowe dzwony św. Jana i tak Doctor przenosi się w czasy współczesne by spotkać swoją starą znajomą. Okazuje się, że dziewczyna, jak i cały świat (bo przecież ratowanie tylko jednej osoby byłoby nudne) są w niebezpieczeństwie, gdyż wi-fi zostało opanowane przez kosmitów i dusze ludzi zostają przez nie wchłaniane. Władca czasu oczywiście postanawia uratować świat przed bezdusznym wi-fi.

Fabuła odcinka jest dość ciekawa, ale wydaje mi się, że można było z tego pomysłu wyciągnąć jeszcze więcej, a tak wszystko toczy się według sprawdzonego schematu, a w niektórych scenach można doświadczyć w mniejszym lub większym stopniu uczucia deja vu. Scenariusz do tego odcinka napisał Moffat i jeżeli o tego scenarzystę chodzi, to wymaga się od niego trochę więcej, trochę więcej oryginalności i trochę mniej korzystania ze swoich starych pomysłów tylko w lekko odnowionej formie. Kolejnym zarzutem do odcinka może być brak wyjaśnień co do osoby Clary, tego, że pojawia się w różnych czasach jako ona, a nie jakieś jej wcielenie. Rozumiem, że Doctor cieszy się, że spotyka ją po raz trzeci i chwilowo udaje mu się ją uchronić przed śmiercią po raz trzeci, ale jakiś ułamek układanki Moffat mógłby już odkryć. A tak jest więcej pytań, więcej niepasujących na razie nigdzie puzzli i nikłe nadzieje na to, że w kolejnym odcinku coś się wyjaśni. Zapewne znowu na koniec sezonu wszystko się połączy w zgrabną całość (po mniejszym lub większym naciąganiu innych wątków) i będzie wielki finał z dużą ilością fajerwerków, ale czekanie (znowu to czekanie) jest już lekko frustrujące. Jednak kiedy lubi się jakiś serial można znieść wiele, ale są jakieś granice i mam nadzieję, że scenarzyści na czele z Moffatem ich nie przekroczą.



Odcinek jest pełen nawiązań do poprzednich odcinków, ale i znalazłoby się też parę nawiązań do filmów, na czele ze sceną jazdy na motocyklu, która przypominała mi tę z Rzymskich wakacji. Jak to zwykle w przypadku Doctora bywa, nie obyło się też bez humoru, tego który trafi w gusta większości oraz takiego, który wywoła uśmiech na twarzach osób zorientowanych w doctorowym uniwersum tym pokazywanym na ekranie i tym poza nim. Jednak na wyróżnienie zasługują dialogi oraz zgrabnie rozpisane sceny rozmów Doctora z Clarą. Cały czas czuć bliżej niezdefiniowaną chemię między bohaterami i to magnetyczne przyciąganie między nimi. Matt Smith był jak zwykle przeuroczy, ciężko jest się nie uśmiechać kiedy radośnie biega po ekranie i cieszy się nawet z najmniejszej bzdury. Uwielbiam kiedy zachowuje się jak kosmita i niektóre ludzkie czynności czy przedmioty wprawiają go w zakłopotanie albo wywołują dziecinną ciekawość. Scena kiedy chwali się, że posprzątał, albo kiedy się przebiera jest genialna, no i ta muszka. 



         
Jeżeli chodzi o nową towarzyszkę Doctora, to jest to chyba jeden z bardziej trafnych wyborów. Clara ma charakterek i jest inteligentna, mimo że nie zna się zbytnio na komputerach. To chyba również pierwsza dziewczyna, która zauważa inne rzeczy niż jej poprzedniczki, a przede wszystkim nie biegnie jak piesek za Doctorem. Chodzi mi o to, że nie rzuca wszystkiego i wsiada do Tardis, Doctor musi się jeszcze natrudzić i zadać swoje pytanie jeszcze raz, za jakiś czas, bo Clara tak jak Doctor, lubi się droczyć. Zresztą dziewczyna nie będzie raczej jedynie towarzyszką Doctora, a kimś więcej, zagadką, którą Doctor musi rozwiązać. Ta tajemnica może albo zaszkodzić ich relacjom albo pomóc, wszystko to zależy od scenarzystów i tego w jakim kierunku zmierza teraz serial.

Mimo wszystkich moich wątpliwości co do ogólnej idei tego kim jest nowa towarzyszka Doctora i co się z tym wszystkim wiąże, to The Bells of st. John to dobry odcinek, na który warto było czekać. Zwiastun kolejnego odcinka również wygląda interesująco i na pewno zasiądę za tydzień przed ekranem komputera by cieszyć się Doctorem i jego lekko wyremontowaną Tardis. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz