Długo trzeba było czekać fanom Doctora na kolejną jego
odsłonę. To jest przykry fakt, ale ważniejsze w tym przypadku jest pytanie, czy
warto było aż tyle czekać. Dla mnie odpowiedź jest dość prosta – warto było. Może
fabuła The Bells od saint John nie powaliła mnie z nóg, nie wprawiła w zachwyty, ale
przypomniała mi, jak bardzo tęskniłam za Doctorem, jego dziwnym zachowaniem, dziecinną
radością okazywaną w niezwykle uroczy sposób i tym, że nie wiadomo kiedy, a
odcinek się skończył.
Mogą wystąpić małe spojlery!
Świąteczny odcinek Doctora rozgrywał się w XIX wiecznym
Londynie, Doctor spotkał Clarę po raz drugi i po raz drugi dziewczyna umiera. Ten odcinek jest jakby kontynuacją świątecznego, bo oczywiście Doctor nie mógł tego dziwnego zjawiska tak zostawić, dlatego zaszył się gdzieś w XII –
wiecznym klasztorze, bo przecież średniowieczny klasztor, to najlepsze miejsce do myślenia i próbował rozwiązać zagadkę, jaką pod nogi podrzucił mu
wszechświat. Spokój Doctora przerywają jednak tytułowe dzwony św. Jana i tak
Doctor przenosi się w czasy współczesne by spotkać swoją starą znajomą. Okazuje
się, że dziewczyna, jak i cały świat (bo przecież ratowanie tylko jednej osoby
byłoby nudne) są w niebezpieczeństwie, gdyż wi-fi zostało opanowane przez
kosmitów i dusze ludzi zostają przez nie wchłaniane. Władca czasu oczywiście
postanawia uratować świat przed bezdusznym wi-fi.
Fabuła odcinka jest dość ciekawa, ale wydaje mi się, że można
było z tego pomysłu wyciągnąć jeszcze więcej, a tak wszystko toczy się według
sprawdzonego schematu, a w niektórych scenach można doświadczyć w mniejszym lub
większym stopniu uczucia deja vu. Scenariusz do tego odcinka napisał Moffat i
jeżeli o tego scenarzystę chodzi, to wymaga się od niego trochę więcej, trochę
więcej oryginalności i trochę mniej korzystania ze swoich starych pomysłów
tylko w lekko odnowionej formie. Kolejnym zarzutem do odcinka może być brak
wyjaśnień co do osoby Clary, tego, że pojawia się w różnych czasach jako ona, a
nie jakieś jej wcielenie. Rozumiem, że Doctor cieszy się, że spotyka ją po raz
trzeci i chwilowo udaje mu się ją uchronić przed śmiercią po raz trzeci, ale
jakiś ułamek układanki Moffat mógłby już odkryć. A tak jest więcej pytań,
więcej niepasujących na razie nigdzie puzzli i nikłe nadzieje na to, że w
kolejnym odcinku coś się wyjaśni. Zapewne znowu na koniec sezonu wszystko się
połączy w zgrabną całość (po mniejszym lub większym naciąganiu innych wątków) i
będzie wielki finał z dużą ilością fajerwerków, ale czekanie (znowu to czekanie)
jest już lekko frustrujące. Jednak kiedy lubi się jakiś serial można znieść
wiele, ale są jakieś granice i mam nadzieję, że scenarzyści na czele z Moffatem
ich nie przekroczą.
Odcinek jest pełen nawiązań do poprzednich odcinków, ale i
znalazłoby się też parę nawiązań do filmów, na czele ze sceną jazdy na
motocyklu, która przypominała mi tę z Rzymskich wakacji. Jak to zwykle w
przypadku Doctora bywa, nie obyło się też bez humoru, tego który trafi w gusta
większości oraz takiego, który wywoła uśmiech na twarzach osób zorientowanych w
doctorowym uniwersum tym pokazywanym na ekranie i tym poza nim. Jednak na
wyróżnienie zasługują dialogi oraz zgrabnie rozpisane sceny rozmów Doctora z
Clarą. Cały czas czuć bliżej niezdefiniowaną chemię między bohaterami i to
magnetyczne przyciąganie między nimi. Matt Smith był jak zwykle przeuroczy,
ciężko jest się nie uśmiechać kiedy radośnie biega po ekranie i cieszy się nawet
z najmniejszej bzdury. Uwielbiam kiedy zachowuje się jak kosmita i niektóre
ludzkie czynności czy przedmioty wprawiają go w zakłopotanie albo wywołują
dziecinną ciekawość. Scena kiedy chwali się, że posprzątał, albo kiedy się
przebiera jest genialna, no i ta muszka.
Jeżeli chodzi o nową towarzyszkę Doctora, to jest to chyba
jeden z bardziej trafnych wyborów. Clara ma charakterek i jest inteligentna,
mimo że nie zna się zbytnio na komputerach. To chyba również pierwsza
dziewczyna, która zauważa inne rzeczy niż jej poprzedniczki, a przede wszystkim
nie biegnie jak piesek za Doctorem. Chodzi mi o to, że nie rzuca wszystkiego i
wsiada do Tardis, Doctor musi się jeszcze natrudzić i zadać swoje pytanie
jeszcze raz, za jakiś czas, bo Clara tak jak Doctor, lubi się droczyć. Zresztą
dziewczyna nie będzie raczej jedynie towarzyszką Doctora, a kimś więcej,
zagadką, którą Doctor musi rozwiązać. Ta tajemnica może albo zaszkodzić ich
relacjom albo pomóc, wszystko to zależy od scenarzystów i tego w jakim kierunku
zmierza teraz serial.
Mimo wszystkich moich wątpliwości co do ogólnej idei tego
kim jest nowa towarzyszka Doctora i co się z tym wszystkim wiąże, to The Bells
of st. John to dobry odcinek, na który warto było czekać. Zwiastun kolejnego odcinka
również wygląda interesująco i na pewno zasiądę za tydzień przed ekranem komputera
by cieszyć się Doctorem i jego lekko wyremontowaną Tardis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz