sobota, 16 lutego 2013

Czy ktoś na sali ma chusteczkę?, czyli wzruszające Lo Imposible (The Impossible)


Filmy oparte na faktach, to kategoria filmów, które lubię oglądać, ale które każdorazowo wywołują u mnie dreszcze. Chodzi o to, że gdy zaczyna się film i na czarnym ekranie najpierw pojawia się krótkie wprowadzenie, a następnie widnieje napis ‘Oparte na faktach’, albo ‘To wydarzyło się naprawdę’, to moje podejście do opowiadanej historii w bardzo niewielkim stopniu już starcie zmienia się. Może niewiele, ale zmienia się, bo przecież nie jest to wytwór wyobraźni scenarzystów, a historia, którą napisało życie. Najczęściej są to historie przerażające, mrożące krew w żyłach, ale w ostatecznym rozrachunku kończące się happy endem. I taka jest historia amerykańskiej rodziny, którą w świetnym stylu na ekran przeniósł Juan Antonio Bayona.

W 2004 roku Tajlandię nawiedziło tsunami i zaskoczyło mieszkańców tego kraju, turystów przebywających tam na wakacjach, zaś jego daleko idące skutki i dokonane spustoszenia zszokowały cały świat. Traf chciał, że pewna rodzina znalazła się w samym centrum tragicznych wydarzeń. Kiedy niczego niespodziewający się bohaterowie spędzali beztrosko czas w ośrodku wakacyjnym, ogromna fala uderzyła w Tajlandię i zmiotła wszystko co stanęło na jej drodze. Rodzina ta została brutalnie rozdzielona: ojciec znalazł dwójkę najmłodszych synów, zaś matka najstarszego syna. Niestety ani jedni, ani drudzy nie wiedzieli czy ich najbliżsi pozostali przy życiu. Teraz ich celem jest przetrwać i odnaleźć siebie nawzajem.

Cóż tu można dużo mówić, film ten jest typowym „wyciskaczem łez”, wielokrotnie ciężko było mi powstrzymać napływające do oczu łzy. Zapewne gdybym film oglądała w domu, w samotności to dosłownie płakałabym się jak bóbr. Czytałam wiele recenzji, w których wielu ma pretensje do tego, że w filmie nie pokazano jak z kataklizmem radzili sobie mieszkańcy Tajlandii. Zarzut ten, choć słuszny, jest trochę śmieszny, bo twórcy chcieli akurat opowiedzieć losy tej, konkretnej, amerykańskiej rodziny, gdyby zaczęli się zagłębiać w losy Tajlandczyków, to długość filmu z dwóch godzin wydłużyłaby się zapewne o kolejne dwie. O fabule nie mogę więcej napisać, bo mogłabym wtedy zepsuć zabawę tym, którzy filmu nie widzieli, ale mogę napisać o innych aspektach filmu. Na wyróżnienie zasługują zdjęcia i te lądu i te robione pod wodą. Moment kiedy widzimy nadciągającą falę, albo gdy mamy obraz ogromnej powierzchni terenu zalanego przez wodę, jednocześnie zachwycają, pokazują siłę żywiołu i wywołują dreszcze. Druga rzecz to muzyka. Dawno nie słyszałam tak świetnie dopasowanej muzyki i efektów dźwiękowych jak w Lo Imposible. Jeżeli nie wzruszył widza obrazek pokazywany na ekranie, to muzyka dokończy dzieła i wzruszy go do łez. Dźwięki płynącej wody, szum fal, działały mocniej na wyobraźnię niż zdjęcia, to samo tyczy się tego okropnego dźwięku (takie przeciągłe ‘piii’, które kojarzy mi się z dźwiękiem aparatury, gdy przestaje bić serce pacjenta), gdy któryś z bohaterów znajdował się oszołomiony pod wodą. Podobało mi się jak reżyser grał i tworzył nastrój ciszą, czasami przeraźliwą, a innym razem pełną pozytywnych emocji ciszą. 


    
Nominacja do Oscara jest dla Naomi Watts jak najbardziej zasłużona. Aktorka gra świetnie, na jej twarzy i przede wszystkim w jej oczach widać wszystkie emocje, od radości, po strach i przerażenie. Jest jednak scena kiedy bohaterka grana przez Watts znajduje się w wodzie, jest sama, zszokowana i wystraszona, aktorka gra tak przejmująco, że siedziałam z zapartym tchem, równie przerażona jak ona. Ewan McGregor pojawia się na ekranie zdecydowanie rzadziej, jego sceny nie są aż tak dramatyczne i wymagające, ale nie oznacza to, że jego występ nie zasługuje na wyróżnienie. Jako ojciec nieporzucający poszukiwań swoich najbliższych i zmuszony do dokonania wyboru, przed którym żadne z nas nie chciałoby stanąć, jest bardzo przekonywujący. Kiedy aktor przytłoczony tym wszystkim co go spotkało, siedzący z innymi poszkodowanymi, zaczyna płakać jak dziecko, myślę że wielu widzów w tym momencie również nie powstrzymało łez, ja szczerze mówiąc nie nadążałam z ich ocieraniem. Na wyróżnienie zasługują również młodzi aktorzy. Największą rolę miał aktor grający najstarszego syna i według mnie spisał się bardzo dobrze. Nie był sztuczny, miał swego rodzaju wyczucie danej sceny, sytuacji i emocji, które ma zagrać, co pozwoliło mu na bardzo przyzwoity występ.

Naomi Watts gra świetnie, tak samo młody aktor Tom Holland.

Abstrahując jednak od filmu nie mogę nie wspomnieć o kilku rzeczach, które nie dają mi spokoju. Niewiele już pamiętam z tych wszystkich reportaży, wiadomości i wszelkich informacji przekazywanych po tym jak tsunami nawiedziło Tajlandię, pamiętam że byłam w szoku i nie mogłam napatrzeć się na ogrom zniszczeń jakie niósł ze sobą żywioł wody. Ale oglądając film nie mogłam wyjść ze zdziwienia, że nikt nie poinformował mieszkańców Tajlandii jak i turystów o nadchodzącym kataklizmie. Biorąc pod uwagę to, że gdy do Stanów Zjednoczonych zbliża się jakiś huragan meteorolodzy ostrzegają o tym na ponad tydzień przed tym jak ów huragan ma uderzyć, to ciągle dla mnie dziwne jest to, że nikt nie ostrzegał o zbliżającej się fali. Druga przerażająca rzecz to ta, jak słabo na taką ewentualność przygotowana była Tajlandia, a dokładniej mówiąc szpitale. Rozumiem, że było bardzo dużo rannych, poszkodowanych, a szpitale można było policzyć na palcach u jednej ręki, co za tym idzie liczba lekarzy, pielęgniarek i personelu szpitala ogólnie było zdecydowanie zbyt mała, ale organizacja pracy szpitala, sam wygląd szpitala (sala operacyjna była przerażająca) oraz poziom warunków sanitarnych wołały o pomstę do nieba. To, że bohaterowie chodzili cały czas w tych brudnych, przepoconych ubraniach, a co tam ubrania, cały czas chodzili brudni, nie mieli bardzo gdzie się umyć (w szpitalu nie było takiej możliwości), to jest katastrofa. Człowiek mógł się ucieszyć, że przeżył katastrofę z lekkimi obrażeniami, ale mógł umrzeć próbując je wyleczyć, tutaj dosłownie brakuje słów. Równie przerażające co tsunami i jej pozostałości jest to jak ludzie zachowują się w obliczu takiej katastrofy, jak nie pomogą drugiemu, jakimi egoistami się stają. Wiem, że to mocne słowa, może nie powinnam ich napisać, ale pewna scena, a dokładniej zachowanie jednego mężczyzny niezwykle mnie oburzyło i to zapewne nie tylko mnie.

Chyba jury wszelkich festiwali nie przepada za Ewanem McGregorem, a szkoda bo
to była dobra rola i przede wszystkim dobrze zagrana.

Lo Imposible reklamowane na plakatach jako film ‘zasługujący na największe nagrody’, to bardzo dobry film, świetnie grający na emocjach widza, ale jednak zostający trochę w tyle w wyścigach po nagrody. Naomi Watts zdecydowanie zasłużyła na nominację do Oscara, ale wątpię, że statuetka powędruje w jej ręce. Żałuję, że Ewan McGregor nie dostał żadnej nominacji, według mnie również na takową zasłużył. Film zdecydowanie polecam, ale radzę zaopatrzyć się w chusteczki.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz