Filmy oparte na faktach, to kategoria filmów, które lubię
oglądać, ale które każdorazowo wywołują u mnie dreszcze. Chodzi o to, że gdy
zaczyna się film i na czarnym ekranie najpierw pojawia się krótkie
wprowadzenie, a następnie widnieje napis ‘Oparte na faktach’, albo ‘To
wydarzyło się naprawdę’, to moje podejście do opowiadanej historii w bardzo
niewielkim stopniu już starcie zmienia się. Może niewiele, ale zmienia się, bo
przecież nie jest to wytwór wyobraźni scenarzystów, a historia, którą napisało
życie. Najczęściej są to historie przerażające, mrożące krew w żyłach, ale w
ostatecznym rozrachunku kończące się happy endem. I taka jest historia amerykańskiej
rodziny, którą w świetnym stylu na ekran przeniósł Juan Antonio Bayona.
W 2004 roku Tajlandię nawiedziło tsunami i zaskoczyło
mieszkańców tego kraju, turystów przebywających tam na wakacjach, zaś jego
daleko idące skutki i dokonane spustoszenia zszokowały cały świat. Traf chciał,
że pewna rodzina znalazła się w samym centrum tragicznych wydarzeń. Kiedy
niczego niespodziewający się bohaterowie spędzali beztrosko czas w ośrodku wakacyjnym,
ogromna fala uderzyła w Tajlandię i zmiotła wszystko co stanęło na jej drodze.
Rodzina ta została brutalnie rozdzielona: ojciec znalazł dwójkę najmłodszych
synów, zaś matka najstarszego syna. Niestety ani jedni, ani drudzy nie
wiedzieli czy ich najbliżsi pozostali przy życiu. Teraz ich celem jest
przetrwać i odnaleźć siebie nawzajem.
Cóż tu można dużo mówić, film ten jest typowym „wyciskaczem
łez”, wielokrotnie ciężko było mi powstrzymać napływające do oczu łzy. Zapewne
gdybym film oglądała w domu, w samotności to dosłownie płakałabym się jak bóbr.
Czytałam wiele recenzji, w których wielu ma pretensje do tego, że w filmie nie
pokazano jak z kataklizmem radzili sobie mieszkańcy Tajlandii. Zarzut ten, choć
słuszny, jest trochę śmieszny, bo twórcy chcieli akurat opowiedzieć losy tej,
konkretnej, amerykańskiej rodziny, gdyby zaczęli się zagłębiać w losy
Tajlandczyków, to długość filmu z dwóch godzin wydłużyłaby się zapewne o
kolejne dwie. O fabule nie mogę więcej napisać, bo mogłabym wtedy zepsuć zabawę
tym, którzy filmu nie widzieli, ale mogę napisać o innych aspektach filmu. Na
wyróżnienie zasługują zdjęcia i te lądu i te robione pod wodą. Moment kiedy
widzimy nadciągającą falę, albo gdy mamy obraz ogromnej powierzchni terenu
zalanego przez wodę, jednocześnie zachwycają, pokazują siłę żywiołu i wywołują
dreszcze. Druga rzecz to muzyka. Dawno nie słyszałam tak świetnie dopasowanej
muzyki i efektów dźwiękowych jak w Lo
Imposible. Jeżeli nie wzruszył widza obrazek pokazywany na ekranie, to
muzyka dokończy dzieła i wzruszy go do łez. Dźwięki płynącej wody, szum fal,
działały mocniej na wyobraźnię niż zdjęcia, to samo tyczy się tego okropnego
dźwięku (takie przeciągłe ‘piii’, które kojarzy mi się z dźwiękiem aparatury,
gdy przestaje bić serce pacjenta), gdy któryś z bohaterów znajdował się
oszołomiony pod wodą. Podobało mi się jak reżyser grał i tworzył nastrój ciszą,
czasami przeraźliwą, a innym razem pełną pozytywnych emocji ciszą.
Nominacja do Oscara jest dla Naomi Watts jak najbardziej
zasłużona. Aktorka gra świetnie, na jej twarzy i przede wszystkim w jej oczach
widać wszystkie emocje, od radości, po strach i przerażenie. Jest jednak scena
kiedy bohaterka grana przez Watts znajduje się w wodzie, jest sama, zszokowana
i wystraszona, aktorka gra tak przejmująco, że siedziałam z zapartym tchem,
równie przerażona jak ona. Ewan McGregor pojawia się na ekranie zdecydowanie
rzadziej, jego sceny nie są aż tak dramatyczne i wymagające, ale nie oznacza
to, że jego występ nie zasługuje na wyróżnienie. Jako ojciec nieporzucający
poszukiwań swoich najbliższych i zmuszony do dokonania wyboru, przed którym
żadne z nas nie chciałoby stanąć, jest bardzo przekonywujący. Kiedy aktor
przytłoczony tym wszystkim co go spotkało, siedzący z innymi poszkodowanymi,
zaczyna płakać jak dziecko, myślę że wielu widzów w tym momencie również nie
powstrzymało łez, ja szczerze mówiąc nie nadążałam z ich ocieraniem. Na
wyróżnienie zasługują również młodzi aktorzy. Największą rolę miał aktor
grający najstarszego syna i według mnie spisał się bardzo dobrze. Nie był
sztuczny, miał swego rodzaju wyczucie danej sceny, sytuacji i emocji, które ma
zagrać, co pozwoliło mu na bardzo przyzwoity występ.
Naomi Watts gra świetnie, tak samo młody aktor Tom Holland. |
Abstrahując jednak od filmu nie mogę nie wspomnieć o kilku
rzeczach, które nie dają mi spokoju. Niewiele już pamiętam z tych wszystkich reportaży,
wiadomości i wszelkich informacji przekazywanych po tym jak tsunami nawiedziło
Tajlandię, pamiętam że byłam w szoku i nie mogłam napatrzeć się na ogrom
zniszczeń jakie niósł ze sobą żywioł wody. Ale oglądając film nie mogłam wyjść
ze zdziwienia, że nikt nie poinformował mieszkańców Tajlandii jak i turystów o
nadchodzącym kataklizmie. Biorąc pod uwagę to, że gdy do Stanów Zjednoczonych
zbliża się jakiś huragan meteorolodzy ostrzegają o tym na ponad tydzień przed
tym jak ów huragan ma uderzyć, to ciągle dla mnie dziwne jest to, że nikt nie
ostrzegał o zbliżającej się fali. Druga przerażająca rzecz to ta, jak słabo na
taką ewentualność przygotowana była Tajlandia, a dokładniej mówiąc szpitale.
Rozumiem, że było bardzo dużo rannych, poszkodowanych, a szpitale można było
policzyć na palcach u jednej ręki, co za tym idzie liczba lekarzy, pielęgniarek
i personelu szpitala ogólnie było zdecydowanie zbyt mała, ale organizacja pracy
szpitala, sam wygląd szpitala (sala operacyjna była przerażająca) oraz poziom
warunków sanitarnych wołały o pomstę do nieba. To, że bohaterowie chodzili cały
czas w tych brudnych, przepoconych ubraniach, a co tam ubrania, cały czas
chodzili brudni, nie mieli bardzo gdzie się umyć (w szpitalu nie było takiej
możliwości), to jest katastrofa. Człowiek mógł się ucieszyć, że przeżył
katastrofę z lekkimi obrażeniami, ale mógł umrzeć próbując je wyleczyć, tutaj
dosłownie brakuje słów. Równie przerażające co tsunami i jej pozostałości jest
to jak ludzie zachowują się w obliczu takiej katastrofy, jak nie pomogą
drugiemu, jakimi egoistami się stają. Wiem, że to mocne słowa, może nie
powinnam ich napisać, ale pewna scena, a dokładniej zachowanie jednego
mężczyzny niezwykle mnie oburzyło i to zapewne nie tylko mnie.
Chyba jury wszelkich festiwali nie przepada za Ewanem McGregorem, a szkoda bo to była dobra rola i przede wszystkim dobrze zagrana. |
Lo Imposible
reklamowane na plakatach jako film ‘zasługujący na największe nagrody’, to
bardzo dobry film, świetnie grający na emocjach widza, ale jednak zostający
trochę w tyle w wyścigach po nagrody. Naomi Watts zdecydowanie zasłużyła na
nominację do Oscara, ale wątpię, że statuetka powędruje w jej ręce. Żałuję, że
Ewan McGregor nie dostał żadnej nominacji, według mnie również na takową
zasłużył. Film zdecydowanie polecam, ale radzę zaopatrzyć się w chusteczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz