Upside Down to film, który gdy był grany w kinie zupełnie
mnie nie zainteresował. W kinie wisiały jakieś plakaty, ale polski tytuł
Odwróceni Zakochani, spowodował śmiech politowania, a nie chęć zobaczenia
produkcji na dużym ekranie. Teraz stwierdziłam, że skoro mam czas i ochotę na
coś lekkiego, to film o zakazanej miłości w alternatywnym świecie może się
nadać. Nadal jednak nie wiem czy film mi się bardziej podobał czy nie podobał,
bo chyba sam reżyser nie wiedział co chce w swoim obrazie pokazać – historię
kochanków, czy wykreowany świat.
Eden (Kirsten Dunst) i Adam (Jim Sturgess) żyją na
sąsiadujących ze sobą planetach, które w niektórych miejscach prawie się ze
sobą stykają, a łączy je wielka wieża. Dlatego para może ze sobą rozmawiać,
tyle że cały czas są oni do siebie odwróceni do góry nogami. Eden i Adam
poznali się gdy byli dziećmi i od tamtej pory spotykali się w tym samym
miejscu, w górach, tak by swoją, w praktyce zakazaną znajomość i w końcu miłość
zachować w tajemnicy. Jak można się domyśleć rozmawianie ze sobą i brak
jakiejkolwiek bliskości mocno doskwiera zakochanym, dlatego Adam postanawia
opracować plan, który pozwoli im być razem.
Historie o zakazanej miłości mają to do siebie, że opierają
się zazwyczaj na jednym, sprawdzonym schemacie. Najpierw jest wielka miłość w
tajemnicy, potem tajemnica ta wychodzi na jaw i są tego srogie konsekwencje, a
na koniec jedno z kochanków, najczęściej on, postanawia, że mimo wszystkim i
wszystkiemu miłość zwycięży i oni muszą być razem, dlatego podejmuje działanie
mające na celu bycie z ukochaną. Nasz zakochany zazwyczaj nie działa w
pojedynkę, tylko pomagają mu przyjaciele pragnący jego szczęścia. Tutaj nie
jest inaczej, tylko, że jest mała przeszkoda, a mianowicie grawitacja. I tutaj
zaczyna się mój problem z tym filmem, bo wykreowany świat, mimo iż jest bardzo
ciekawy, to przedstawione na początku zasady jego funkcjonowania są po pierwsze
nie spójne, a po drugie twórcy zapominają o tym, że je w ogóle ustalili.
Poniższy akapit zawiera dziwne dywagacje na temat świata
przedstawionego w filmie, a tym samym może zawierać niewielkie spojlery.
Świat jest tak skonstruowany, że mamy dwie planety, które
się prawie ze sobą stykają i łączy je wieża, należąca do największej i chyba
jedynej wielkiej korporacji, która trzyma w swoich łapach oba światy. Wszystko
byłoby pięknie, ale na początku filmu pokazano iż planety, jak to planety są
okrągłe i stykają się ze sobą, ale to oznacza, że są blisko siebie tylko na
niewielkiej powierzchni i jeżeli się obracają, to w jakimś wspólnym rytmie, bo
inaczej obecność wieży nie miałaby miejsca bytu. Niestety odpowiedzi na to
pytanie, tłumaczące możliwość istnienia tych światów, widz przez cały czas
trwania filmu nie uzyskuje. To samo tyczy się tego, że nikt nie wyjaśnił czy
planety są zamieszkane w całości, nikt nie wspominał o żadnych państwach, ani
tym bardziej miastach. Co wiadome, to świat, w którym mieszka Adam jest
nazywany jako ten ‘dolny’ i jest to w praktyce krajobraz jak po wojnie
(rozpadające się kamienice, brud, bieda), a świat Eden, jest światem ‘górnym’,
czyli bogatym, a wszyscy opływają w dobrobyt. Jednak gdy się tak zastanowić, to
nie wiadomo dlaczego, akurat nazwa ‘dolny’ ma funkcjonować dla świata biednego,
a ‘górny’ dla bogatego, skoro i dla mieszkańców jednego i drugiego świata, ci
drudzy są na górze. No chyba, że weźmie się pod uwagę to,
że pieniądze kojarzą się z tym, kto jest na górze – na szczycie hierarchii
społecznej. Najbardziej jednak nie dawał mi spokoju pomysł, iż na mieszkańców
świata górnego działa tylko i wyłącznie grawitacja ich świata, a tym samym na
mieszkańców dolnego świata ich grawitacja. Mamy więc możliwość, że gdy ktoś z
jednego świata znajdzie się w tym drugim, to będzie cały czas przyciągany przez
swoją grawitację, a nie przez grawitację planety, na której się obecnie
znajduje. Wszystko pięknie, ale w jaki sposób siła grawitacji rozróżnia kto
jest skąd i którą masę przyciągać, a którą nie? Jak wyjaśnić to, że na dane
cząstki siła grawitacji oddziałuje, a na inne nie? To znaczy, że ludzi ze
świata górnego mają inne cząsteczki wody, glukozy itd. od tych, które tworzą
ludzi ze świata dolnego i akurat one będą przyciągane tu, a te drugie tam?
Czyli, że poczciwa fizyka, prawa Newtona, a nawet efekty relatywistyczne nie
działają, chociaż o fizyce kwantowej bohaterowie w filmie wspominają i to sporo,
ale to chyba jest trochę zmieniona fizyka kwantowa od tej zawartej w książkach.
Bo w tamtych światach materia z antymaterią, po godzinie stykania się ze sobą
spalają się, ale ludzie już nie. A co się stało z procesem anihilacji, nie ma
żadnych wybuchów, elektrony nie reagują z pozytonami, protony z antyprotonami i
nie ma wydzielania promieniowania, oprócz cieplnego? Cały czas mi tu coś nie
pasuje, szczególnie, że twórcy są bardzo niekonsekwentni i mimo, że ustalili
jakieś reguły, to chyba do końca ich nie dopracowali i nie rozważyli wszystkich
opcji. Albo po prostu stwierdzili, że ma być to lekki film o zakochanych, ale
taki z gatunku sci-fi i nikt nie będzie głębiej wnikał w teorie fizyczne i
zadowoli się pięknymi animacjami komputerowymi. No cóż, panowie twórcy, ja
dalej mam problem i mogę wymyśleć jeszcze więcej pytań…
Jak widać z miny tego Pana walka z grawitacją do łatwych nie należy, szczególnie kiedy scenarzyści nie chcą niczego ułatwić... |
Trzeba jednak oddać twórcom, to co ich (mimo tych
nieszczęsnych, niedopracowanych reguł działania i egzystencji wymyślonych
światów), a mianowicie to, że Upside Down to bardzo ładny film. Wykreowane
światy, mimo że dla mnie dalej bezsensowne, są piękne (kręcone w odcieniach
błękitu i różu) i momentami zapierają dech w piersiach, bo kto idąc spać nie
chciałby patrzeć przez okno na pięknie oświetlone miasto, które znajdowałoby
się nad nim zamiast nieba (ja bym chciała, ale zapewne tylko przez jedną noc,
potem chciałabym z powrotem gwieździste niebo). Dalej ciężko jest mi wymienić
jakieś pozytywy, oprócz tego, że film wciąga, co jest zadziwiające przy takiej
niekonsekwencji i luk w scenariuszu. Bo twórcy każą nam wierzyć, że bohaterowie
są zakochani, wcale nie widzimy jak rozwija się to uczucie, ani żadnych
wielkich gestów miłości, nawet małych ciężko się doszukać. Potem jednak nasz
bohater chce sprawić, by z Eden mogli być razem. I cóż ten wątek jest
najciekawszy – wątek próby przezwyciężenia tych nieszczęsnych praw fizyki. Wątek
ten zajmuje ponad połowę filmu i w pewnym momencie zapomina się że Adam robi to
z miłości, a bardziej że robi to z ciekawości i dlatego, że jest w stanie.
Czekająca na swojego ukochanego do tego ślicznie się uśmiechająca główna postać kobieca. Mimo wszystko dalej czegoś brakuje, może energii? |
Aktorstwo w filmie jak dla mnie było przeciętne. Prawda jest
taka, że Jim Sturgess przebywa na ekranie dużo dłużej niż partnerująca mu
Kirsten Dunst, ale jeśli mam być szczera to z takiej proporcji wielkości ról wcale
nie byłam niezadowolona. Sturgess jest takim typem aktora, którego lubię, ot
tak po prostu i nie ważne czy gra dobrze czy nie, to zdecydowanie mi nie przeszkadza.
Rola w Upside Down, to na pewno nie jest rola jego życia, ale do najgorszych
też bym jej nie zaliczyła. O Kirsten Dunst można dużo pisać, ale jej Eden była
mdła i denerwująca. Dużo w tym winy scenariusza, bo postać do ciekawych raczej
nie należy, ale wydaje mi się, że aktorka mogła spróbować sprawić by jej postać
była bardziej zjadliwa, a tak na ekranie widać kolejną nudną postać kobiecą,
która czeka na swojego rycerza na białym koniu i ładnie się uśmiecha.
Dalej nie wiem co myśleć o tym filmie, bo w praktyce czasu
poświęconego na jego oglądanie nie zaliczyłabym do straconego, ale oczekiwałam
chyba czegoś trochę innego. Polecam obejrzeć w jakiś leniwy wieczór,
szczególnie na dużym ekranie, aby lepiej przyjrzeć się wykreowanym światom i
przy okazji może odkryć jak to wszystko tam działało i podzielić się swoją
wiedzą ze zirytowaną lekko autorką tego bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz