piątek, 8 lutego 2013

We are infinite, czyli The Perks of being a Wallflower


Są filmy, które wzruszają, są również te, potocznie zwane ‘wyciskaczami łez’. Dla mnie istnieje jeszcze jedna kategoria - kategoria filmów, na których się rozklejam, oglądając film w pewnej chwili orientuję się, że siedzę i płaczę, mimo że na ekranie wcale nikt nie umiera, ani nie mówi nic co mogłoby wywołać u każdego widza łzy. Po prostu dana scena, a najczęściej przedstawione w filmie wydarzenia, rozwiązanie jakiegoś problemu/tajemnicy sprawia, że w jakiś dziwny i pokrętny sposób tak utożsamiam się z bohaterem, albo odczuwam tak ogromną empatię, że nie nadążam z ocieraniem łez – całkowicie się rozklejam. Mimo iż często się wzruszam na filmach, uronię jedną, góra dwie łzy, to muszę przyznać, że rozklejam się bardzo rzadko. Ostatnio przydarzyło mi się to oglądając The Angels take Manhattan (to jest naprawdę smutny odcinek Doctora), potem Służące, a moją listę kończy film The Perks of being a Wallflower. Tu powinnam wspomnieć, że książki nie czytałam, a na film nie czekałam, dlatego byłam w ogromnym szoku gdy historia Charliego tak mnie wciągnęła, a przede wszystkim do jakiego stanu mnie doprowadziła.   

Charlie to nastolatek z problemami. Zapytacie kto ich nie ma w tym wieku, albo kto uważa, że ich nie ma. Charlie jednak zmaga się z demonami z przeszłości, których sam do końca nie jest świadomy, dlatego próbuje je zagłuszyć, a gdyby tego było mało to jego najlepszy przyjaciel zastrzelił się. Mimo wszystkich przeciwności losu, Charlie stara się być normalnym nastolatkiem – pierwszoroczniakiem w liceum. Dla Charliego jest to nie lada wyzwanie, zresztą dla kogo nie jest – nowa szkoła, nowi znajomi, nowi nauczyciele, zazwyczaj gdy jest za dużo rzeczy ‘nowych’, wszystko staje się lekko przerażające. Aby lepiej radzić sobie ze swoimi problemami Charlie pisze listy do ‘przyjaciela’, w których opowiada o tym co go danego dnia spotkało, co się wydarzyło w szkole. Upływa trochę czasu zanim samotnik i introwertyk Charlie znajduje swoje miejsce w licealnej hierarchii, a przede wszystkim znajduje przyjaciół, którzy zmieniają jego życie.

Czasami ludzie pragną być niewidzialni, ale chyba częściej chcą by w końcu ktoś ich zauważył.

Film głównie skupia się na poszukiwaniu własnego miejsca w świecie, w rodzinie, w szkole. Główny bohater musi odnaleźć się w nowej szkole, wśród nowych ludzi, ale także nauczyć się egzystować obok tych, których zna i za którymi nie przepada z wzajemnością. Nie jest to łatwe kiedy jest się bardzo dobrym uczniem, a przy tym introwertykiem, który dusi wszystko w sobie, a to sprawia, że zawieranie nowych znajomości  wcale nie jest rzeczą łatwą. Charlie jednak, bardzo powoli i w sposób bardzo niezdarny zyskuje sympatię dwójki nastolatków z ostatniej klasy. Widać, że chłopak jest nimi wręcz oczarowany i łaknie ich towarzystwa, a to dlatego że też chce być przez kogoś akceptowany takim jakim jest. Bo ta dwójka, przyrodnie rodzeństwo jak się później okazuje, zna i  toleruje wszystkie swoje wady. Oni się odnaleźli, a kiedy Charlie ich odnalazł po raz pierwszy poczuł, że znalazł miejsce do którego przynależy. Wydawać się to może błahe i naiwne, ale jak ktoś kiedyś mi powiedział, zapewne nieudolnie cytując kogoś mądrego, przyjaźń jest piękniejsza i silniejsza od miłości, bo gdy miłość przemija, przyjaźń nadal pozostaje. Charlie znajduje przyjaciół i dzięki nim uczy się jak żyć, bawić, kochać.   



Film jest głównie kierowany do młodzieży, bo i opowiada historię nastolatka i odnosi się do jego problemów. Na końcu filmu widać jednak, że problemy nastolatka, to nic innego jak problemy jego rodziców. Rodziców którzy są zupełnie nieświadomi tego przez jakie piekło czasami może przechodzić ich dziecko i jak te złe rzeczy ciągną się za nim przez bardzo długi czas. Często jest tak, że dzieci, nastolatkowie, a potem już dorośli ludzie boją się rodzicom powiedzieć co złego, bolesnego się stało, bo strach przed zawiedzeniem ich i straceniem w ich oczach jest dużo większy niż ból odczuwany z powodu przeżytej nieprzyjemności czy krzywdy. Chęć bycia wzorowym synem/córką, często wcale nie spowodowana wysokimi ambicjami rodziców, potrafi doprowadzić człowieka do miejsca, w którym zostaje sam ze swoimi problemami, a co gorsza sam ze sobą. A przecież miłość powinna być bezwarunkowa przynajmniej jeżeli chodzi o dzieci i rodziców i kiedy ogląda się takie filmy, nie sposób nie uronić łzy, z jednej strony nad tym, że Charlie nic nie powiedział rodzicom, bo był za mały by do końca zdawać sobie sprawę z tego co się stało, z drugiej strony nad rodzicami, którzy nie zauważyli co działo się z ich dzieckiem.


Jak na tak prosty film, to bardzo dużo w nim zdań, które można później
bez skrępowania cytować jako złote myśli.

Casting w tym filmie wydawał mi się dość dziwny, a aktorzy jakoś mi do siebie nie pasowali. Jednak już po kilku minutach zrozumiałam, że dobrani są bardzo dobrze, może nie idealnie, ale to był naprawdę dobry casting. Główną rolę powierzono Loganowi Lermanowi, który może nie zachwyca, może nie korzysta ze wszystkich środków aktorskich jakich mógłby użyć, ale gra na tyle przekonywująco, że jestem w stanie mu uwierzyć. W ciągu trwania filmu jego Charlie z zamkniętego, duszącego w sobie wszystko nastolatka z problemami staje się bohaterem, którego jesteśmy w stanie polubić, któremu kibicujemy i odczuwamy swego rodzaju empatię wobec niego. Razem z bohaterem my też ewoluujemy, przynajmniej ja miałam cały czas takie uczucie oglądając ten film. Emma Watson zagrała nieźle, podoba mi się jak próbuje wyrwać się ze świata Pottera, w którym większość widzów ją zamknęła i tam pozostawiła. Wydaje mi się, że z filmu na film udowadnia, że potrafi zagrać postaci zupełnie różne od Hermiony Granger i jak na razie bardzo dobrze sobie radzi. Film jednak kradnie wszystkim Ezra Miller. Aktor gra tu postać Patricka, postać drugoplanową, chłopaka zwariowanego i niezwykle pozytywnego, co nie znaczy, że i on nie ma problemów czy kłopotów dużo mniej poważnych niż reszta bohaterów. Patrick jest typem nastolatka, a może po prostu człowieka, który mimo wszelkich przeciwności losu idzie przez życie z podniesionym czołem, a przy tym swoim optymizmem potrafi zarażać innych dookoła. Posiada cechy, których pozazdrościłby mu nie jeden, a przynajmniej ja bym kilka pożyczyła, chociaż na tę krótką chwilę. Miller swojego bohatera gra, powiedziałabym z ogromnym rozmachem, zaś swoją charyzmą i co tu dużo mówić talentem aktorskim przyćmiewa wszystkich dookoła ilekroć pojawia się na ekranie.

Świetny i kradnący każdą scenę Ezra Miller.

The Perks of being a Wallflower nie przekazuje żadnych odkrywczych idei, ani jakichś bardzo głębokich myśli. Mówi o tym, co każdy w praktyce wie, a przynajmniej czuje gdzieś w głębi serca, tylko boi się o tym powiedzieć na głos. Reżyser i jednocześnie scenarzysta jak i autor książki, na podstawie której powstał film, używając niezwykle prostych środków przekazu, głośno, bez skrępowania mówi o tym, o czym nie powinniśmy się wstydzić mówić. Bo w każdym z nas jest jakiś ułamek Charliego, Patricka czy Sam, zagubionych nastolatków, którzy sami nie potrafią sobie poradzić, ale kiedy mają przy sobie swoich przyjaciół, czują że są nieograniczeni, czują się akceptowani i wreszcie mogą być sobą, nie wstydząc się i przede wszystkim nikogo nie przepraszając za to kim są. Nie dziwię się, że książka zyskała popularność wśród młodych ludzi, teraz trochę żałuję że wcześniej jej nie przeczytałam, ale na pewno bardzo szybko nadrobię zaległości. Jeżeli ktoś filmu nie widział to zdecydowanie polecam, bo film może nie jest bardzo dobry, ale mocno wyróżnia się spośród filmów wrzuconych do worka z napisem ‘młodzieżowe’. Wygrywa z tamtymi produkcjami, po pierwsze tym, że nie nabija się, ani nie umniejsza, tylko w sposób poważny podchodzi do problemów nastolatków, a do tego widz bardzo łatwo może się utożsamić z bohaterami i zgodnie z przekonaniem bohaterów filmu o świetności starej muzyki, uzupełnić swoją muzyczną edukację i playlistę przy okazji, o kilka dobrych, starych piosenek.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz