Są filmy, które wzruszają, są również te, potocznie zwane ‘wyciskaczami
łez’. Dla mnie istnieje jeszcze jedna kategoria - kategoria filmów, na których
się rozklejam, oglądając film w pewnej chwili orientuję się, że siedzę i
płaczę, mimo że na ekranie wcale nikt nie umiera, ani nie mówi nic co mogłoby
wywołać u każdego widza łzy. Po prostu dana scena, a najczęściej przedstawione
w filmie wydarzenia, rozwiązanie jakiegoś problemu/tajemnicy sprawia, że w
jakiś dziwny i pokrętny sposób tak utożsamiam się z bohaterem, albo odczuwam
tak ogromną empatię, że nie nadążam z ocieraniem łez – całkowicie się
rozklejam. Mimo iż często się wzruszam na filmach, uronię jedną, góra dwie łzy,
to muszę przyznać, że rozklejam się bardzo rzadko. Ostatnio przydarzyło mi się
to oglądając The Angels take Manhattan (to jest naprawdę smutny odcinek
Doctora), potem Służące, a moją listę kończy film The Perks of being a
Wallflower. Tu powinnam wspomnieć, że książki nie czytałam, a na film nie
czekałam, dlatego byłam w ogromnym szoku gdy historia Charliego tak mnie
wciągnęła, a przede wszystkim do jakiego stanu mnie doprowadziła.
Charlie to nastolatek z problemami. Zapytacie kto ich nie ma
w tym wieku, albo kto uważa, że ich nie ma. Charlie jednak zmaga się z demonami
z przeszłości, których sam do końca nie jest świadomy, dlatego próbuje je
zagłuszyć, a gdyby tego było mało to jego najlepszy przyjaciel zastrzelił się.
Mimo wszystkich przeciwności losu, Charlie stara się być normalnym nastolatkiem
– pierwszoroczniakiem w liceum. Dla Charliego jest to nie lada wyzwanie,
zresztą dla kogo nie jest – nowa szkoła, nowi znajomi, nowi nauczyciele,
zazwyczaj gdy jest za dużo rzeczy ‘nowych’, wszystko staje się lekko
przerażające. Aby lepiej radzić sobie ze swoimi problemami Charlie pisze listy
do ‘przyjaciela’, w których opowiada o tym co go danego dnia spotkało, co się
wydarzyło w szkole. Upływa trochę czasu zanim samotnik i introwertyk Charlie znajduje
swoje miejsce w licealnej hierarchii, a przede wszystkim znajduje przyjaciół,
którzy zmieniają jego życie.
Czasami ludzie pragną być niewidzialni, ale chyba częściej chcą by w końcu ktoś ich zauważył. |
Film głównie skupia się na poszukiwaniu własnego miejsca w
świecie, w rodzinie, w szkole. Główny bohater musi odnaleźć się w nowej szkole,
wśród nowych ludzi, ale także nauczyć się egzystować obok tych, których zna i
za którymi nie przepada z wzajemnością. Nie jest to łatwe kiedy jest się bardzo
dobrym uczniem, a przy tym introwertykiem, który dusi wszystko w sobie, a to
sprawia, że zawieranie nowych znajomości wcale nie jest rzeczą łatwą. Charlie jednak,
bardzo powoli i w sposób bardzo niezdarny zyskuje sympatię dwójki nastolatków z
ostatniej klasy. Widać, że chłopak jest nimi wręcz oczarowany i łaknie ich
towarzystwa, a to dlatego że też chce być przez kogoś akceptowany takim jakim
jest. Bo ta dwójka, przyrodnie rodzeństwo jak się później okazuje, zna i toleruje wszystkie swoje wady. Oni się
odnaleźli, a kiedy Charlie ich odnalazł po raz pierwszy poczuł, że znalazł miejsce
do którego przynależy. Wydawać się to może błahe i naiwne, ale jak ktoś kiedyś
mi powiedział, zapewne nieudolnie cytując kogoś mądrego, przyjaźń jest
piękniejsza i silniejsza od miłości, bo gdy miłość przemija, przyjaźń nadal
pozostaje. Charlie znajduje przyjaciół i dzięki nim uczy się jak żyć, bawić,
kochać.
Film jest głównie kierowany do młodzieży, bo i opowiada
historię nastolatka i odnosi się do jego problemów. Na końcu filmu widać
jednak, że problemy nastolatka, to nic innego jak problemy jego rodziców.
Rodziców którzy są zupełnie nieświadomi tego przez jakie piekło czasami może przechodzić
ich dziecko i jak te złe rzeczy ciągną się za nim przez bardzo długi czas.
Często jest tak, że dzieci, nastolatkowie, a potem już dorośli ludzie boją się
rodzicom powiedzieć co złego, bolesnego się stało, bo strach przed zawiedzeniem
ich i straceniem w ich oczach jest dużo większy niż ból odczuwany z powodu przeżytej
nieprzyjemności czy krzywdy. Chęć bycia wzorowym synem/córką, często wcale nie
spowodowana wysokimi ambicjami rodziców, potrafi doprowadzić człowieka do
miejsca, w którym zostaje sam ze swoimi problemami, a co gorsza sam ze sobą. A
przecież miłość powinna być bezwarunkowa przynajmniej jeżeli chodzi o dzieci i
rodziców i kiedy ogląda się takie filmy, nie sposób nie uronić łzy, z jednej
strony nad tym, że Charlie nic nie powiedział rodzicom, bo był za mały by do
końca zdawać sobie sprawę z tego co się stało, z drugiej strony nad rodzicami,
którzy nie zauważyli co działo się z ich dzieckiem.
Jak na tak prosty film, to bardzo dużo w nim zdań, które można później bez skrępowania cytować jako złote myśli. |
Casting w tym filmie wydawał mi się dość dziwny, a aktorzy
jakoś mi do siebie nie pasowali. Jednak już po kilku minutach zrozumiałam, że
dobrani są bardzo dobrze, może nie idealnie, ale to był naprawdę dobry casting.
Główną rolę powierzono Loganowi Lermanowi, który może nie zachwyca, może nie
korzysta ze wszystkich środków aktorskich jakich mógłby użyć, ale gra na tyle
przekonywująco, że jestem w stanie mu uwierzyć. W ciągu trwania filmu jego
Charlie z zamkniętego, duszącego w sobie wszystko nastolatka z problemami staje
się bohaterem, którego jesteśmy w stanie polubić, któremu kibicujemy i
odczuwamy swego rodzaju empatię wobec niego. Razem z bohaterem my też
ewoluujemy, przynajmniej ja miałam cały czas takie uczucie oglądając ten film. Emma
Watson zagrała nieźle, podoba mi się jak próbuje wyrwać się ze świata Pottera,
w którym większość widzów ją zamknęła i tam pozostawiła. Wydaje mi się, że z
filmu na film udowadnia, że potrafi zagrać postaci zupełnie różne od Hermiony
Granger i jak na razie bardzo dobrze sobie radzi. Film jednak kradnie wszystkim
Ezra Miller. Aktor gra tu postać Patricka, postać drugoplanową, chłopaka
zwariowanego i niezwykle pozytywnego, co nie znaczy, że i on nie ma problemów
czy kłopotów dużo mniej poważnych niż reszta bohaterów. Patrick jest typem
nastolatka, a może po prostu człowieka, który mimo wszelkich przeciwności losu
idzie przez życie z podniesionym czołem, a przy tym swoim optymizmem potrafi
zarażać innych dookoła. Posiada cechy, których pozazdrościłby mu nie jeden, a
przynajmniej ja bym kilka pożyczyła, chociaż na tę krótką chwilę. Miller
swojego bohatera gra, powiedziałabym z ogromnym rozmachem, zaś swoją charyzmą i
co tu dużo mówić talentem aktorskim przyćmiewa wszystkich dookoła ilekroć
pojawia się na ekranie.
Świetny i kradnący każdą scenę Ezra Miller. |
The Perks of being a Wallflower nie przekazuje żadnych
odkrywczych idei, ani jakichś bardzo głębokich myśli. Mówi o tym, co każdy w
praktyce wie, a przynajmniej czuje gdzieś w głębi serca, tylko boi się o tym
powiedzieć na głos. Reżyser i jednocześnie scenarzysta jak i autor książki, na
podstawie której powstał film, używając niezwykle prostych środków przekazu,
głośno, bez skrępowania mówi o tym, o czym nie powinniśmy się wstydzić mówić.
Bo w każdym z nas jest jakiś ułamek Charliego, Patricka czy Sam, zagubionych
nastolatków, którzy sami nie potrafią sobie poradzić, ale kiedy mają przy sobie
swoich przyjaciół, czują że są nieograniczeni, czują się akceptowani i wreszcie
mogą być sobą, nie wstydząc się i przede wszystkim nikogo nie przepraszając za
to kim są. Nie dziwię się, że książka zyskała popularność wśród młodych ludzi,
teraz trochę żałuję że wcześniej jej nie przeczytałam, ale na pewno bardzo szybko
nadrobię zaległości. Jeżeli ktoś filmu nie widział to zdecydowanie polecam, bo
film może nie jest bardzo dobry, ale mocno wyróżnia się spośród filmów
wrzuconych do worka z napisem ‘młodzieżowe’. Wygrywa z tamtymi produkcjami, po
pierwsze tym, że nie nabija się, ani nie umniejsza, tylko w sposób poważny
podchodzi do problemów nastolatków, a do tego widz bardzo łatwo może się utożsamić
z bohaterami i zgodnie z przekonaniem bohaterów filmu o świetności starej
muzyki, uzupełnić swoją muzyczną edukację i playlistę przy okazji, o kilka
dobrych, starych piosenek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz