Od samego początku miałam problem z tym filmem, najpierw gdy
pierwszy raz zobaczyłam zwiastun, wzruszyłam tylko ramionami i nawet nie
kwapiłam się do zapamiętania tytułu, ale potem wszyscy zaczęli mi wmawiać, że
ten film jest cudowny. Mówiąc wszyscy, mam tu na myśli krytyków, jury wszelkich
filmowych festiwali, a na dodatek również widzowie za oceanem poszli za ich
zdaniem i tłumnie zawitali do kin. Pełna irytacji obejrzałam jeszcze raz
zwiastun i dalej nie czułam tego, co ci wszyscy ludzie, wręcz przeciwnie,
zaczęłam się zastanawiać co się może podobać w kolejnym filmie o tańcu i to
jeszcze takim ‘tańcu połamańcu’, bo do zawodowstwa bardzo daleka droga. Potem
były Złote Globy i nominacje do Oscarów i stwierdziłam, że z moim gustem jest
coś mocno nie tak i jak to zazwyczaj bywa docenię coś ‘dobrego’ po długim
czasie zwlekania z odkryciem tego. Tak było w przypadku wielu filmów, tak też
było w przypadku Pottera (książki), ale stwierdziłam że tym razem tak nie
będzie. Mimo niechęci do Silver Linings
Playbook (jak ludzie zachwalają, to zazwyczaj przeczekuję tę falę
entuzjazmu i potem złoszczę się, że jestem aż tak uparta) stwierdziłam, że tym
razem nie będę czekać, podejdę do filmu obiektywnie, zapomnę o zachwytach pod
adresem tej produkcji i po prostu sama wyrobię sobie ocenę. Okazuje się, że
film jest dobry, nawet bardzo dobry, ale dalej nie rozumiem tylu nominacji do
Oscarów i nikt mnie nie przekona, że aktorom należały się nominacje we
wszystkich aktorskich kategoriach, bo po prostu na ekranie tego nie widziałam.
Silver Linings
Playbook opowiada historię Pata Solitano, byłego nauczyciela, który zostaje
wypuszczony ze szpitala psychiatrycznego po 8-miesięcznym przymusowym pobycie.
Pat trafił tam za brutalne pobicie kochanka swojej żony. Mężczyzna stara się
wrócić do normalnego życia, próbuje nauczyć się żyć z chorobą dwubiegunową i
przede wszystkim pragnie odzyskać swoją żonę. W rekonwalescencji pomagają mu
rodzice, którzy tolerują wszelkie wybuchy i dziwne zachowania syna. Pewnego
dnia, na kolacji u przyjaciela, Pat poznaje młodą dziewczynę Tiffany, która jak
się okazuje również ma problemy ze zdrowiem psychicznym. Po śmierci męża,
Tiffany przeżyła załamanie nerwowe, wpadła w depresję, co w rezultacie
zaowocowało jej zwolnieniem z pracy. Pat i Tiffany zaprzyjaźniają się i
zawierają swego rodzaju układ, który ma pomóc im obojgu w osiągnięciu swoich
celów.
Film nastraja niezwykle pozytywnie. Jest bardzo lekki, świetnie
wyważony i znakomicie łączy wątki dramatyczne z komediowymi czy romantycznymi.
Widz nie ma trudności z polubieniem wszystkich bohaterów, nawet Tiffany, która
nie jest typem osoby czy postaci, którą od razu lubimy, bardzo szybko zaskarbia
sobie naszą sympatię. Co mi się podobało, to bardzo przyjemnie jest obejrzeć
film, który nie opowiada losów wybitnego człowieka mającego wpływ na losy
świata czy jego wygląd w czasach współczesnych, albo kobiety z misją, albo
przywódcy religijnego czy jeszcze kogoś ważnego. Silver Linings Playbook opowiada losy ludzi zwykłych, zamieszkujących
przedmieścia Filadelfii, kibicujących swojej ulubionej footballowej drużynie, ludzi, którzy próbują żyć
szczęśliwie, nie mając żadnych wygórowanych pragnień. Wydaje mi się, że właśnie
tą prostotą tematu, film ten wyróżnia się spośród ostatnio nakręconych i
nominowanych do największych nagród filmów. Nikt tutaj do nikogo nie strzela,
nie przeżywa kataklizmu czy nie ratuje świata przed terrorystami, ale w bardzo
swobodny, ciekawy, a przede wszystkim często zabawny sposób twórcy przedstawiają
nam historię zwykłych ludzi z problemami materialnymi czy zdrowotnymi. Moim
ulubionym wątkiem był wątek oglądania meczów i wszystkich tych śmiesznych
przesądów oraz dziwnych rytuałów odprawianych w domu mających pomóc zawodnikom na
boisku. Przypomniało mi się wtedy jak cała Polska dmuchała Małyszowi pod narty
żeby leciał jak najdalej. Jak widać co kraj to obyczaj. Wątkiem zaś, który
średnio pasował do całości był wątek tańca. Nie był to wątek tańca rodem tych
ze Step Up, Honey czy Street Dance, bo i aktorzy widać, że
jakoś niespecjalnie przyłożyli się do tańca, bo i nie o to tu chodziło, ale
idea tańca, jako pomocy w zmianie życia została tutaj wciągnięta. Mimo mojego
początkowego kręcenia nosem na ten wątek, w ostateczności nie przeszkadzał mi
on, a wręcz przeciwnie wniósł wiele komediowych scen i w jakimś stopniu, a
nawet w dużym stopniu, wyśmiewał się z tych wszystkich pseudo poważnych filmów o
tańcu, gdzie taniec ratuje i nadaje sens czyjemuś życiu.
Kibicowanie przybiera czasami dziwne formy, ale lepsze takie niż pójście na stadion z kijem baseballowym. |
Wydaje mi się, że kręcenie filmów o osobach chorych
psychicznie, to takie stąpanie po bardzo cienkiej linii i często bardzo łatwo
jest przekroczyć granicę dobrego smaku. Bo kiedy pokazujemy widzowi psychopatę
czy mordercę, to nawet jeżeli postać jest zbyt przerysowana, to często działa
to nawet na bonus. Zupełnie inaczej sytuacja ma się kiedy w filmie ma zostać
ukazana osoba chora psychicznie, osoba, która nie jest bardzo poważnie chora,
na tyle by musieć przebywać w szpitalu psychiatrycznym, ale osoba, która stara
się żyć normalnie. Wtedy trzeba uważać żeby nie przesadzić, żeby bohater nie
był wariatem, czy świrem okładającym pięściami wszystkich dookoła i
wykrzykującym w twarz ludziom na ulicy sprośne teksty, a osobą chorą. W Silver Linings Playbook twórcy momentami
wręcz balansują na krawędzi, ale każdorazowo wychodzą cało z opresji. Bo oboje
i Pat i Tiffany, a jak mam być szczera to rodzice Pata też się zaliczają do
tego grona, mają problemy mniejsze lub większe z psychiką, ale wszystko to jest
ukazane jako zabawne, a nie prześmiewcze, czy chcące kogoś urazić. Zresztą kto
uważa, że jest od początku do końca normalny niech podniesie rękę, wątpię że
ukaże się las rąk...
Dużą zaletą filmu są zabawne, często sarkastyczne dialogi. |
Film jest tak skonstruowany, że daje aktorom duże pole do
popisu, do wykazania się umiejętnościami i grania scen dramatycznych i komediowych.
Trzeba przyznać, że wszyscy wywiązują się z powierzonych im zadań wręcz
koncertowo. Robert de Niro błyszczy i widać, że rola ojca Pata mu niezwykle
pasowała. Gdy pojawia się na ekranie od razu ściąga w swoją stronę uwagę widza,
a we mnie wywołał swego rodzaju sentyment, bo takiego de Niro lubię i chcę
oglądać na ekranie. Jacki Weaver, którą szczerze mówiąc, niezbyt kojarzę z
innych produkcji, w roli pani Solitano jest urocza i świetnie zagrała partie
komediowe. Jeżeli chodzi o głównych aktorów, duet Bradley Cooper i Jennifer
Lawrence, oboje zagrali chyba najlepiej jak potrafili, a przynajmniej ja
odniosłam takie wrażenie. Zresztą lubię takie filmy/role, które przekonują mnie
do danego aktora i to właśnie rolą Pata Cooper przekonał mnie do siebie. Nie lubiłam
go, albo to za mocne określenie, prędzej nie przepadałam za nim, bo i nie
cierpię, tu słowo jest odpowiednie, wręcz wywołują u mnie mdłości filmy takie
jak Kac Vegas, a tylko z tego kojarzyłam Coopera przed Silver Linings Playbook. Jak się okazało aktor potrafi grać i
zdecydowanie nadaje się do filmów bardziej ambitnych niż te głupkowate komedie,
które za nic nie trafiają w moje poczucie humoru. Cooper zagrał dobrze, ale
chyba nie zasłużył na Oscara, to samo Lawrence. Jej postać jest bardzo wyrazista,
głośna, zdecydowana w działaniu, ale pod tą tarczą kryje się bardzo wrażliwa i
samotna dziewczyna. Lawrence to wszystko świetnie zagrała i była przekonująca,
ale chyba nie jest to aż tak wybitna i świetnie zagrana rola, by dać za nią
młodej aktorce Oscara.
To jedyna scena z trailera, którą zapamiętałam, a która w filmie rozbawiła mnie do łez. |
Silver Linings
Playbook to film bardzo dobry, z ciekawym, mimo swojej prostoty,
scenariuszem, który jednak cały czas mam wrażenie, że na największe laury nie
zasłużył. Bardzo dobrze bawiłam się na nim w kinie, ale nie byłam nim, ani
żadną kreacją aktorską tak zachwycona żebym nie mogła przestać wyrażać na głos
swoich zachwytów czy uwag. Nie wzbudził on we mnie aż tylu pozytywnych emocji,
ale na pewno przekonał mnie do siebie i utwierdził w przekonaniu, że te dobre
recenzje i góra nominacji nie są przypadkowe, a przede wszystkim, że z moim
gustem filmowym nie jest jeszcze tak źle.
A na koniec nie mogę nie wspomnieć o starszym Panu w kinie,
który bez skrępowania, na głos wyrażał swoje zachwyty nad biustem Jennifer
Lawrence oraz zdegustowanie jej makijażem oczu, a potem prowadził dialog z
towarzyszką na temat schizofrenii i choroby dwubiegunowej. Chciałabym bardzo
serdecznie Pana pozdrowić, bez Pana ten seans nie byłby tak interesujący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz