poniedziałek, 11 lutego 2013

Roman Holiday, czyli inspiracja twórców na przestrzeni kilkudziesięciu lat


Zastanawiałam się czy pisać o filmie, który wszyscy znają i zapewne uwielbiają, bo czego w tym filmie nie lubić. Jest świetna obsada, dobre aktorstwo, śmieszna, prosta historia, a w tle mamy Rzym. Ale stwierdziłam, że raczej nikomu nie zaszkodzi, a na pewno nie mi, napisanie słów kilku o filmie, który szczerze mówiąc nie wiem dlaczego stał się inspiracją dla scenarzystów, reżyserów, autorów książek czy artystów reprezentujących inne gatunki sztuki szeroko pojętej. Bo nie ma w tym filmie ani nic odkrywczego, ani niezwykłego co wywołałoby chęć śpiewania peanów na cześć tej zabawnej i w dużym stopniu romantycznej historii. Ot przyjemne, rozrywkowe kino i tyle. Dlatego postanowiłam napisać ten wpis, by znaleźć te zalety filmu, które sprawiły, że wielu twórców zapożyczyło kilka scen z tego filmu, albo w całości wzorowało na nim historię swojego filmu.

Rzymskie wakacje opowiadają historię księżniczki Anny, która jest zmęczona swoimi książęcymi obowiązkami. Ciągłe audiencje, wypowiadanie się w trudnych kwestiach czy to ekonomicznych czy społecznych jest wyczerpujące dla osoby starszej, a co dopiero dla młodej dziewczyny. Przestrzeganie etykiety, piękne prezentowanie się i bycie życzliwym dla każdego, też nie należy do zadań łatwych. Wszystko to sprowadza księżniczkę to podjęcia radykalnych kroków – ucieczki na jeden dzień ze swojej szklanej kuli. Akurat tak się składa, że księżniczka przebywa w Rzymie, a jakie miasto może być lepsze na zrobienie sobie w nim wakacji niż Rzym? Podczas swojej wycieczki po Rzymie Anna spotyka amerykańskiego dziennikarza, który próbując zdobyć temat na artykuł udaje jej przyjaciela i spędza z nią cały dzień. Mężczyzna nie podejrzewa jednak, że jego plany zyskania sławy w dziennikarskim świecie legną w gruzach kiedy bliżej pozna księżniczkę.

Film ogląda się niezwykle przyjemnie, zaś zdjęcia Rzymu są naprawdę przepiękne, nawet w odcieniach szarości. Główna bohaterka odwiedza wszystkie bardziej znane zabytki Rzymu, spaceruje przy fontannie di Trevi, je lody na Schodach Hiszpańskich, pije szampana w kawiarni, siedząc przy stoliku zaraz przy ulicy, tak by móc podziwiać spacerujących Włochów i szykowne Włoszki. Jeździ na skuterze, można by rzec we włoskim stylu, czyli nie przestrzegając żadnych przepisów drogowych i przez większość czasu jadąc pod prąd. Wszystko to składa się w bardzo ładny obrazek, bardzo naiwny również, bo i historia sama w sobie jest bardzo naiwna. Gdy księżniczka ucieka z pałacu, wszystko układa się tak jakby tego chciała, zaś śpiącą przy Koloseum znajduje ją dziennikarz amerykański, który jest przejęty losem dziewczyny, mimo że jeszcze wtedy nie ma pojęcia o jej tytule szlacheckim. Możemy więc uznać, iż jest człowiekiem prawym, zdolnym do bezinteresownej pomocy. Tak zaczyna się ich znajomość, która zaprowadzi ich… Nie powinnam zdradzać więcej fabuły, bo może jednak jest ktoś kto filmu nie widział i komu mogłabym zniszczyć dobrą zabawę zdradzając, co będzie dalej.

Cóż bycie księżniczką nie jest łatwe, tyle zajęć, balów, pięknych sukien... To może znudzić
do tego stopnia by uciec i przeżyć przygodę życia w Rzymie.

Audrey Hepburn za rolę księżniczki Anny została nagrodzona Oscarem i teraz widać, jak kino poszło do przodu, bo za tę rolę teraz zapewne nie dostałaby nawet nominacji, mimo iż uważam, że zagrała bardzo dobrze. Księżniczka jest dziewczyną niezwykle naiwną i ta naiwność była dla mnie na początku wręcz przerażająca. Dopiero później gdy przyzwyczaiłam się do koncepcji tej postaci, zaczęło mnie to wszystko bawić. Bo księżniczka jest osobą urodzoną w czepku i patrzącą na świat przez różowe okulary. Wszystkie złośliwości ją omijają, mimo ogromnej naiwności nikt jej nie wykorzystał, wręcz przeciwnie to jej założenie, iż wszyscy są dobrzy i uczynni zmieniało postawę ludzi, którzy chcieli w jakiś sposób ją skrzywdzić. Partnerem Audrey Hepburn w filmie był Gregory Peck, który w roli amerykańskiego dziennikarza, który utknął w Rzymie, trochę wbrew swojej woli, jest czarujący i zabawny, mimo iż z początku wydawał się niemiły i arogancki. Dwójka głównych bohaterów błyszczy na ekranie i daje widzowi to jakże przyjemne uczucie beztroski i odprężenia, można się momentami poczuć jak na rzymskich wakacjach.

Genialna para na ekranie: Gregory Peck i Audrey Hepburn.

Film mi się bardzo podobał, bo czasami trzeba obejrzeć coś lekkiego i zabawnego, Dalej jednak nie potrafię zrozumieć fenomenu tego filmu, a w szczególności tego zamiłowania twórców do zapożyczania z niego scen, scen które wcale nie są jakieś fenomenalne, albo do pisania bohaterek na wzór księżniczki Anny, czy lubujących się w tym filmie. Po prostu nie wiem jak można znowu pisać postać tak strasznie naiwną i pozbawioną realizmu co główna bohaterka Rzymskich wakacji. Jedna księżniczka Anna, jak na mój gust, w kinematografii w zupełności wystarczy. Wątek romantyczny jest i owszem dość udany, ale też chyba nie na tyle by go kopiować, czy na nim się wzorować. Może nie dostrzegłam tych wszystkich cudowności w Rzymskich wakacjach jakie ujrzeli inni i chcieli przemycić do swoich filmów, ale mimo to śmiesznie było zobaczyć sceny, które już się gdzieś kiedyś widziało, w filmach nakręconych ponad czterdzieści lat po filmie Williama Wylera.

Zapewne większość osób film widziała, ale jeżeli nie to zdecydowanie polecam obejrzeć. Bo mimo mojego narzekania i niezrozumienia dlaczego film stał się taką inspiracją dla innych twórców, to dalej uważam, że Rzymskie wakacje są filmem bardzo dobrymi i zasługują na uwagę. Zapewne czas poświęcony na ich obejrzenie nie będzie czasem straconym.    

2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że siła tego filmu tkwi w końcówce-ja przez 3/4 seansu nie byłam jakoś specjalnie zachwycona, ale ten moment, o którym mówię jest naprawdę bardzo dobry. Tak samo miałam z "Absolwentem", który również posiada dość ciekawe zakończenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba masz rację, że to właśnie zakończenie w praktyce wyróżnia tę dość przeciętną historię.

      Usuń