środa, 11 września 2013

Kiedy stajesz się pionkiem w czyjejś grze, czyli historia Endera Wiggina

Żródło: http://fantastyka.wm.pl/?p=440
Za oknem pogoda jest wymarzona, piękne słońce, aż się przypominają dni spędzone na majorkańskiej plaży... Tak chciałabym napisać, niestety za oknem deszcz, a raczej ściana deszczu. Jak zawsze w tak cudowną pogodę moje samopoczucie spada na łeb na szyję, wszystko jest wtedy nudne, a i do robienia czegokolwiek zbyt wielkiej ochoty nie mam. Najlepiej jest wtedy usiąść wygodnie w fotelu z gorącą herbatą, albo czekoladą (jeżeli ktoś był wcześniej na tyle sprytny by kupić sobie tabliczkę czekolady, z której mógłby zrobić przepyszny napój doprawiony cynamonem, czyli nie ja) i poczytać dobrą książkę. Moją dobrą książką okazała się Gra Endera Orsona Scotta Carda. To moje drugie podejście do tej książki, ale nie odnieście w tym miejscu mylnego wrażenia, bo książka jest naprawdę pozycją obowiązkową dla fanów gatunku sci-fi i miłośników powieści trzymających w napięciu. Po prostu kilka lat temu chciałam przeczytać Grę Endera w oryginale i moja znajomość angielskiego była chyba niewystarczająca, dopiero widząc w kinie zwiastun filmu przypomniałam sobie o tej powieści i tym razem wciągnęła mnie bez reszty.


Ziemia przetrwała atak najeźdźców z kosmosu, nazywanych robalami. Pierwsza wojna została wygrana, ale nie oznacza to, że w niedalekiej przyszłości nie będzie drugiej wojny. Dlatego za najważniejszy cel największe autorytety na Ziemi obrały sobie zapobiegnięcie kolejnemu najazdowi i sprawienie by mieszkańcy naszej planety poczuli się bezpiecznie. W tym celu stworzono zupełnie nowy rodzaj żołnierzy – niezwykle inteligentne dzieci. Dzieci wychowywały się w normalnych domach, jednak cały czas były monitorowane przez zwierzchników projektu. Kiedy postanowiono, że dziecko się nadaje, zostało zabierane do Szkoły Bojowej by tam szkolić się na żołnierzy, którzy mieli ocalić znany nam świat. Jednym z takich dzieci był Ender Wiggin, który jak się miało okazać ma odegrać dużo większą rolę niż mógł kiedykolwiek przypuszczać.

Może nie jestem miłośniczką książek i filmów sci-fi, ale od czasu do czasu lubię obejrzeć film z tego gatunku, bądź przeczytać jakąś powieść. W praktyce dla mnie głównym wyznacznikiem dobrego sci-fi jest to, by historia mnie na swój sposób przeraziła. Teraz może ktoś zacząć narzekać, że takie Gwiezdne Wojny czy Star Trek, przynajmniej w przypadku nowych filmów, które oglądałam (nie widziałam serialu, ani starszych filmów) nie przerażają, albo tylko mnie nie przeraziły. Może jest coś ze mną nie tak, ale to samo tyczy się uwielbianego przeze mnie Doctora Who. Jednak kiedy siadam czytać książkę czy oglądać film z tego gatunku, to lubię kiedy historia mnie wciąga i z minuty na minutę coraz bardziej przeraża, gdy okazuje się, że ktoś tym wszystkim manipuluje, albo to co widzimy wcale nie jest prawdą tylko najgorszym z możliwych koszmarów. Wizja przyszłości gdzie ludzie użyli przeciwko sobie bomby jądrowej i musieli uciekać na inną planetę, bądź kiedy musieli stoczyć walkę z najeźdźcą z kosmosu, to niezbyt miła wizja, na pewno zdecydowanie nie napawa entuzjazmem. Kiedy dołożymy do tego statki kosmiczne, ogromny rygor i ograniczenia nałożone na ludzi, a do tego całkowitą komputeryzację i takie eksperymenty na ludzkim genomie, że wszyscy stają się niezwykle inteligentni, to naprawdę nie wydaje się przyjazny świat. Mnie osobiście lekko przeraża.

Gra Endera jest właśnie taką książką. Od początku do końca przeraża wizją w niej ukazaną. Sam pomysł by nad wyraz inteligentne dzieci, czyli między 6 a 8 rokiem życia, zabierać do Szkoły Bojowej, znajdującej się gdzieś na okołoziemskiej orbicie i tam szkolić na żołnierzy, wybitnych strategów, którzy poprowadzą Ziemian do wygranej z robalami, od razu fascynuje i powoduje lekkie dreszcze. Potem jest jeszcze gorzej. Na koniec zaś jest coś, co uwielbiam w książkach i filmach, należących nie tylko do tego gatunku, a mianowicie napisanie czarno na białym tego co odbiorca już wcześniej przewidział. Niektórzy mogą wtedy poczuć satysfakcję z wcześniejszego odgadnięcia zagadki, inni jednak, a może tylko ja tak mam, otworzą szeroko oczy i będą przez krótką chwilę zastanawiać się czy aby na pewno chcieli poznać zakończenie i czy nie lepiej być do końca oszukiwanym.

Oprócz ciekawej historii Gra Endera ma na poczekaniu jeszcze kilka atutów. Przede wszystkim to świetnie skonstruowana powieść, która od początku zabiera czytelnika w niezwykłą podróż i nie zwalnia choćby na chwilę. Jest więc idealną książką dla tych, którzy lubią „połykać” książki. Po drugie jest napisana dość barwnym językiem i nie ma momentów pod tytułem: „ale co autor miał na myśli w tym zdaniu bądź akapicie?”. Jest jednak pewna rzecz, do której trzeba się przyzwyczaić, bo inaczej radość z czytania ucieknie gdzieś między słowami. Mianowicie trzeba się przyzwyczaić, że ci młodzi uczniowie Szkoły Bojowej, to nad wyraz inteligentne dzieci, a co za tym idzie posługują się bardzo poważnym, bogatym w różnorodne zwroty językiem. Na początku łapałam się na tym, że zastanawiałam się czy to rozmawia dwójka dzieci czy dorosłych. Kiedy się jednak przyzwyczai do konwencji wprowadzonej przez autora, to wtedy czytanie staje się jedynie przyjemnością.

I tak dzięki zwiastunowi filmu (który na pierwszy rzut oka dość wyraźnie od książki odbiega) przypomniałam sobie o dobrej książce. Co zabawne znowu piszę na blogu o czymś znanym, zaliczanym przez wielu do klasyki gatunku. Ale może tak miało być. Może to właśnie blog miał mnie zmobilizować do odkrywania filmów czy książek, które są szeroko znane i cenione, ale mi wpadają w ręce dopiero po raz pierwszy, kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat po ich premierze.              


Obsada na pierwszy rzut oka wydaje się świetna, jeżeli przymknie się oko na niektóre
 rozbieżności z fabułą książki. Np. takie, że Ender, Petra czy Val to dzieci, a nie nastolatkowie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz