Żródło: http://fantastyka.wm.pl/?p=440 |
Za oknem pogoda jest wymarzona, piękne
słońce, aż się przypominają dni spędzone na majorkańskiej
plaży... Tak chciałabym napisać, niestety za oknem deszcz, a
raczej ściana deszczu. Jak zawsze w tak cudowną pogodę moje
samopoczucie spada na łeb na szyję, wszystko jest wtedy nudne, a i
do robienia czegokolwiek zbyt wielkiej ochoty nie mam. Najlepiej jest
wtedy usiąść wygodnie w fotelu z gorącą herbatą, albo czekoladą
(jeżeli ktoś był wcześniej na tyle sprytny by kupić sobie
tabliczkę czekolady, z której mógłby zrobić przepyszny napój
doprawiony cynamonem, czyli nie ja) i poczytać dobrą książkę.
Moją dobrą książką okazała się Gra Endera Orsona Scotta Carda.
To moje drugie podejście do tej książki, ale nie odnieście w tym
miejscu mylnego wrażenia, bo książka jest naprawdę pozycją
obowiązkową dla fanów gatunku sci-fi i miłośników powieści
trzymających w napięciu. Po prostu kilka lat temu chciałam
przeczytać Grę Endera w oryginale i moja znajomość angielskiego
była chyba niewystarczająca, dopiero widząc w kinie zwiastun filmu
przypomniałam sobie o tej powieści i tym razem wciągnęła mnie
bez reszty.
Ziemia przetrwała atak najeźdźców z
kosmosu, nazywanych robalami. Pierwsza wojna została wygrana, ale
nie oznacza to, że w niedalekiej przyszłości nie będzie drugiej
wojny. Dlatego za najważniejszy cel największe autorytety na Ziemi
obrały sobie zapobiegnięcie kolejnemu najazdowi i sprawienie by
mieszkańcy naszej planety poczuli się bezpiecznie. W tym celu
stworzono zupełnie nowy rodzaj żołnierzy – niezwykle
inteligentne dzieci. Dzieci wychowywały się w normalnych domach,
jednak cały czas były monitorowane przez zwierzchników projektu.
Kiedy postanowiono, że dziecko się nadaje, zostało zabierane do
Szkoły Bojowej by tam szkolić się na żołnierzy, którzy mieli
ocalić znany nam świat. Jednym z takich dzieci był Ender Wiggin,
który jak się miało okazać ma odegrać dużo większą rolę niż
mógł kiedykolwiek przypuszczać.
Może nie jestem miłośniczką książek
i filmów sci-fi, ale od czasu do czasu lubię obejrzeć film z tego
gatunku, bądź przeczytać jakąś powieść. W praktyce dla mnie
głównym wyznacznikiem dobrego sci-fi jest to, by historia mnie na
swój sposób przeraziła. Teraz może ktoś zacząć narzekać, że
takie Gwiezdne Wojny czy Star Trek, przynajmniej w przypadku nowych
filmów, które oglądałam (nie widziałam serialu, ani starszych
filmów) nie przerażają, albo tylko mnie nie przeraziły. Może
jest coś ze mną nie tak, ale to samo tyczy się uwielbianego przeze
mnie Doctora Who. Jednak kiedy siadam czytać książkę czy oglądać
film z tego gatunku, to lubię kiedy historia mnie wciąga i z minuty
na minutę coraz bardziej przeraża, gdy okazuje się, że ktoś tym
wszystkim manipuluje, albo to co widzimy wcale nie jest prawdą tylko
najgorszym z możliwych koszmarów. Wizja przyszłości gdzie ludzie
użyli przeciwko sobie bomby jądrowej i musieli uciekać na inną
planetę, bądź kiedy musieli stoczyć walkę z najeźdźcą z
kosmosu, to niezbyt miła wizja, na pewno zdecydowanie nie napawa
entuzjazmem. Kiedy dołożymy do tego statki kosmiczne, ogromny rygor
i ograniczenia nałożone na ludzi, a do tego całkowitą
komputeryzację i takie eksperymenty na ludzkim genomie, że wszyscy
stają się niezwykle inteligentni, to naprawdę nie wydaje się
przyjazny świat. Mnie osobiście lekko przeraża.
Gra Endera jest właśnie taką
książką. Od początku do końca przeraża wizją w niej ukazaną.
Sam pomysł by nad wyraz inteligentne dzieci, czyli między 6 a 8
rokiem życia, zabierać do Szkoły Bojowej, znajdującej się gdzieś
na okołoziemskiej orbicie i tam szkolić na żołnierzy, wybitnych
strategów, którzy poprowadzą Ziemian do wygranej z robalami, od
razu fascynuje i powoduje lekkie dreszcze. Potem jest jeszcze gorzej.
Na koniec zaś jest coś, co uwielbiam w książkach i filmach,
należących nie tylko do tego gatunku, a mianowicie napisanie czarno
na białym tego co odbiorca już wcześniej przewidział. Niektórzy
mogą wtedy poczuć satysfakcję z wcześniejszego odgadnięcia
zagadki, inni jednak, a może tylko ja tak mam, otworzą szeroko oczy
i będą przez krótką chwilę zastanawiać się czy aby na pewno
chcieli poznać zakończenie i czy nie lepiej być do końca
oszukiwanym.
Oprócz ciekawej historii Gra Endera ma
na poczekaniu jeszcze kilka atutów. Przede wszystkim to świetnie
skonstruowana powieść, która od początku zabiera czytelnika w
niezwykłą podróż i nie zwalnia choćby na chwilę. Jest więc
idealną książką dla tych, którzy lubią „połykać” książki.
Po drugie jest napisana dość barwnym językiem i nie ma momentów
pod tytułem: „ale co autor miał na myśli w tym zdaniu bądź
akapicie?”. Jest jednak pewna rzecz, do której trzeba się
przyzwyczaić, bo inaczej radość z czytania ucieknie gdzieś między
słowami. Mianowicie trzeba się przyzwyczaić, że ci młodzi
uczniowie Szkoły Bojowej, to nad wyraz inteligentne dzieci, a co za
tym idzie posługują się bardzo poważnym, bogatym w różnorodne
zwroty językiem. Na początku łapałam się na tym, że
zastanawiałam się czy to rozmawia dwójka dzieci czy dorosłych.
Kiedy się jednak przyzwyczai do konwencji wprowadzonej przez autora,
to wtedy czytanie staje się jedynie przyjemnością.
I tak dzięki zwiastunowi filmu (który
na pierwszy rzut oka dość wyraźnie od książki odbiega)
przypomniałam sobie o dobrej książce. Co zabawne znowu piszę na
blogu o czymś znanym, zaliczanym przez wielu do klasyki gatunku. Ale
może tak miało być. Może to właśnie blog miał mnie
zmobilizować do odkrywania filmów czy książek, które są szeroko
znane i cenione, ale mi wpadają w ręce dopiero po raz pierwszy,
kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat po ich premierze.
Obsada na pierwszy rzut oka wydaje się świetna, jeżeli przymknie się oko na niektóre rozbieżności z fabułą książki. Np. takie, że Ender, Petra czy Val to dzieci, a nie nastolatkowie... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz