Nie mogę powiedzieć, że nie czekałam na ten film. Kiedy kilka lat temu czytałam książkę zdecydowanie kupiłam świat wykreowany w niej przez autorkę. Mimo że czytając widziałam kolejne schematy, bądź sceny przypominające te, które już kiedyś gdzieś widziałam czy czytałam, to historia nastoletniej Clary siedziała w mojej głowie dość długo i czekała, aż ktoś podejmie wyzwanie i nakręci film na podstawie książki Cassandry Clare. Cóż, czekać trzeba było dość długo i ci którzy czytali książkę jeszcze jako nastolatkowie na film wybrali się już z dwójką z przodu (Dzień dobry ;) ). Mimo obaw, ogromu wątpliwości co do obsady, po pierwszym trailerze byłam nastawiona dość sceptycznie, po drugim stwierdziłam, że zaczyna to wyglądać całkiem nieźle, a po wyjściu z kina mogę powiedzieć, że warto było czekać, bo film Zwarta to bardzo przyzwoity film, zdecydowanie bijący na głowę straszne Piękne istoty (książki nie czytałam więc nie wiem jakiego zaćmienia umysłu dostałam, że zdecydowałam się na oglądanie tego cuda) i tragiczne The Host (przecież to całkiem niezła książka, dlaczego więc film to dno?).
Głównym założeniem książek Clare, a co za tym idzie i filmu jest istnienie jednocześnie dwóch światów. Mamy nasz zwykły świat – Przyziemnych, oraz świat istot nadprzyrodzonych. Jak można się domyśleć istoty nadprzyrodzone (wampiry, wilkołaki, wróżki i czarnoksiężnicy) nie są wszystkie miłe i uczynne i żyją sobie spokojnie między ludźmi. Ci wyżej wymienieni, czyli osobnicy ze świata Podziemnego, są jednak istotami z którymi można się dogadać. Największym zagrożeniem jednak dla wszystkich i Przyziemnych i Podziemnych są demony. W ich zabijaniu została wyspecjalizowana nowa rasa – Nephilim, pół ludzi, pół aniołów, których zadaniem jest chronić ludzi przed demonami, nawet kosztem swojego życia. Nastoletnia Clary w dość okrutny sposób dowiaduje się, że nie należy do świata Przyziemnych, a jest Nocnym Łowcą tak jak jej rodzice. Wplątana w nieznany jej dotąd świat dziewczyna chce odnaleźć swoją matkę, która została porwana przez Valenitne'a, któremu wiele lat temu ukradła Kielich jeden z trzech Darów Anioła.
Nocni Łowcy i kontra wampiry. Brakuje tylko tekstu "Have a little faith" z ust Nocnego Łowny, który w nic nie wierzy. |
Film jest całkiem nieźle zrealizowany. Nie ma niepotrzebnych przestojów, a akcja toczy się dość wartko. W fabule nie ma dużo luk, stąd osoba nie zaznajomiona z książkami Clare bardzo szybko dojdzie o co w tym wszystkim chodzi, a osoba znająca książki może podziwiać dość skrzętnie przeniesione na ekran obrazy wytworzone w głowie podczas czytania - Instytut wygląda naprawdę bajecznie, a runy nie wyglądają tandetnie. Trzeba też twórcom przyznać, że udało im się zachować to co w książkach Clare podobało mi się najbardziej – odrobinę inteligentnego, często zadziornego humoru. Niektóre dialogi są żywcem przepisane z książki, co cieszy bo w końcu to adaptacja. Zachowano większość najważniejszych scen, nie obcięto nigdzie zbyt dużo, a to znaczy że zachowano w ogromnej mierze sens opowiadanej historii, z czego należy się jedynie cieszyć. Cieszyć można się również z braku nadmiaru efektów specjalnych. Są one bardzo sprawnie wkomponowane i nie rażą w oczy. Zresztą jeżeli mam być szczera, to jak na film z kategorii young adult romance czy paranormal romance jak kto woli (gdzie no cóż Nocni Łowcy muszą stanąć kilka razy do walki), to sceny walk są bardzo mocną stroną tego filmu. Nie ma trzęsącej się kamery i zmieniających się z prędkością światła obrazków, na których nie wiemy kto w danej chwili wygrywa, a po dwóch minutach takiej sceny mamy serdecznie dość i jest nam już wszystko jedno byle tylko obraz przestał się trząść. U Zwarta mamy ciekawe choreografie, widać że dobrze przećwiczone, które na ekranie wyglądają całkiem widowiskowo i zdecydowanie skupiają uwagę widza, a nie go odstraszają. Do tego należałoby wspomnieć również o interesującym doborze muzyki do owych scen, która nie powinna pasować, a jakoś tak idealnie się wpasowuje.
Jak już wspomniałam jest to romans, bo jakże można napisać w dzisiejszych czasach książkę dla młodzieży bez romansu i elementów fantastyki. Otóż tutaj romans nie przyprawia o uczucie przedawkowania cukru, bądź totalnego zażenowania. Jest go tyle ile powinno być, nie za dużo, nie za mało, chociaż pewnie dla niektórych scena w oranżerii mogła się okazać przeważającą szalę na 'za dużo', ale dla mnie była zjadliwa (dużo bardziej niż cudowne romantyczne sceny z Twilight). Oczywiście na koniec filmu jest również największy plot twist opowiadanej historii. Ci którzy książkę czytali mogą jedynie się uśmiechnąć triumfalnie, że oni już wiedzą, reszta, którym film się spodobał zapewne sięgnie po książki by odkryć tajemnicę.
Bella I Edward? Zdecydowanie nie!!!! |
Mortal Instruments: City of Bones nie jest ekranizacją, a adaptacją książki o czym trzeba pamiętać za nim zacznie się narzekać, że film nie jest wierny książce w stu procentach. Co już na pierwszy rzut okaz widać przy doborze obsady, bo aktorzy są dużo starsi niż grane przez nich postacie, co automatycznie sprawia, że należy się zastanowić czy film jest o nastolatkach. Mimo to w ludzkiej naturze leży narzekanie więc postanowiłam, że trochę sobie pozrzędzę. DO KOŃCA TEGO AKAPITU SPOJLERY JAK STĄD DO IDRISU Przede wszystkim oglądając film żal mi było, że porwany przez wampiry Simon pozostał w ludzkiej postaci, a nie tak jak w książce został zamieniony w szczura. Z drugiej jednak strony, kiedy się nad tym dłużej zastanowiłam, muszę przyznać twórcom rację, że zrezygnowali z tego zabiegu. Zabawa efektami specjalnymi mogłaby wyjść dość kiepsko i zepsuć cały dramatyzm sceny. Zamiast szczura jest więc Simon uwieszony na łańcuchach w wieży/dzwonnicy. Wygląda to nieźle i pewnie mniej kiczowato niż mało efektownie zaanimowany szczur. Przykro mi jednak, że nie było latających wampirzych motorów. To mogła być naprawdę widowiskowa scena, a tak jest piękne cięcie i przejście do wnętrz Instytutu. Cóż może latające motocykle zobaczę w jakimś innym filmie... Jeszcze jedna uwaga. Ta z kolei apropo portalu, czy może lustra - trzeciego z Darów Anioła? Bo chyba Jace zachowuje sobie jego kawałek, w którym widzi dom... Tak czy inaczej zaśnieżony Instytut bo wybuchu portalu też wygląda całkiem nieźle. A tak na koniec listy zażaleń, gdzie się podział Church? Anyone?
Pisałam na samym początku, że byłam pełna obaw co do castingu. Cóż niektórzy aktorzy zdecydowanie mnie do siebie przekonali innym do tego daleko, dlatego postanowiłam omówić każdego z osobna, bo kto bogatemu zabroni? (w tym wypadku bogatemu w klawiaturę i blog :-P ) Zacznijmy od Lily Collins (tak, córki tego Collinsa) wcielającej się w główną postać. Cóż Clary miała być przeciętna (jak wszystkie bohaterki teen drama), a Lily do przeciętnych raczej nie należy. Mimo to, Collins oprócz ślicznej buzi może pochwalić się jeszcze czymś – talentem aktorskim. Jej Clary jest wiarygodna, wzbudza sympatię, ale i empatię i nie jest ciężko jej kibicować. Teraz za to moje największe zaskoczenie czyli Jamie Campbell Bower, jako sarkastyczny, skryty Nocny Łowca – Jace. Bower bardzo dobrze odnalazł się w swojej roli i zamknął usta niedowiarkom, czyli np. mi. Wybaczcie, ale do tej pory gdy tylko widziałam go na ekranie zaczynałam smętnie nucić I will steal you Johanna, teraz jednak zwracam honor, bo Bower ma zadatki na dobrego aktora. Robert Sheehan jako Simon jest strasznie zachowawczy. Nie lubię postaci Simona, ale w porównaniu z książką dostał on sporą metamorfozę, nie z wyglądu, a z charakteru. W filmie ciężko znaleźć książkowego Simona geeka, członka zespołu o przedziwnie brzmiących nazwach, jest za to stonowany chłopak, który zachowuje się trochę jak życiowa pierdoła. Jak można się domyśleć, ubolewam jak wielu, że Lena Headey nie pojawiła się na dłużej na ekranie (cóż jej książkowy pierwowzór w pierwszej części też nie pojawia się zbyt często), za to Aidan Turner wynagrodził mi to z nawiązką i siwym pasemkiem, Jonathan Rhys Meyers chyba przesadził z interpretacją i ilością warkoczyków. Co do reszty, to cóż Kevin Zegers przestał być nastolatkiem bardzo dawno temu i jak Collins i Bowera z wielkim trudem można podciągnąć pod wiek nastoletni to z Zegersem jest już duży problem. Aktor wygląda staro i jakoś tak zupełnie nie pasuje do książkowego Alec'a, ale to może również kwestia tego, że obcięto mu kilka scen więc nie miał się czym chłopak mężczyzna wykazać. Poczekam do następnego filmu z oceną. Co do Jemimy West to ona również nie przypomina z wyglądu książkowej Isabelle. A poza tym jest jakaś taka nijaka. Ogólnie dla rodzeństwa Lightwood'ów casting okazał się dość okrutny, może stwierdzono że nie są oni aż nadto ważnymi postaciami by zagrali ich lepiej dobrani aktorzy. Na koniec chciałam powiedzieć, iż jest mi niezmiernie przykro że Godfrey Gao zupełnie nie wczuł się w postać Magnusa Bane'a i był tak okropnie nijaki, że jak sobie przypomnę to zaczynam zgrzytać zębami.
Był już wampir, nad wyraz przystojny krasnolud, teraz przyszła kolej na wilkołaka. |
Jak można się domyśleć Mortal Instruments: City of Bones nie uniknęło porównań do Twilight. Uważam, że porównania te są trochę nie na miejscu. Przede wszystkim, mimo że książki są skierowane do młodych czytelników, to Twilight to od początku do końca romans, Mortal Instruments to bardziej historia zagubionej w nieznanym świecie Nocnych Łowców dziewczyny chcącej odnaleźć swoją matkę i dowiedzieć się kim tak naprawdę jest, a przy okazji dostającej rycerza w srebrnej zbroi, no może nie do końca. Patrząc na oba cykle obiektywnie, są one od siebie zdecydowanie różne i nie rozumiem tych wszystkich negatywnych opinii pod adresem jednej i drugiej książki czy ich adaptacji. Chociaż obiektywnie to jedynie pierwszy tom sagi Zmierzch jest przyzwoity jeżeli chodzi o książkę i film, a książkowa trylogia Darów Anioła nie powinna doczekać się kontynuacji (po co pytam się, po co pisać na żądanie fanów kolejne tomy i na siłę ciągnąć przyzwoicie napisaną i już raz skończoną historię?). Chyba jednak panuje ogólne przekonanie, że wszystkie powieści młodzieżowe z elementami fantasy to kolejne lepsze bądź gorsze wersje Zmierzchu, co pewnie jeszcze długo nie ulegnie zmianie. Równie dobrze można porównać Dary Anioła z Harry'm Potter'em: mamy tę niby wybraną – Clary, głównego złego, Hogwart czyli Instytut, a zamiast różdżek są miecze. Jednak dla mnie Harry Potter jest tylko jeden, Zmierzch powiedzmy sobie szczerze również i Dary Anioła też, więc może lepiej odłożyć na bok porównania i analizę i dać sobie spokój. Po co psuć sobie nerwy?
Mortal Instruments: City of Bones to całkiem przyzwoity film, który powinien się spodobać fanom gatunku, a przede wszystkim tym, którym przypadły do gustu książki Clare. Jak dowiedziałam się z wywiadów z obsadą, film mimo że mocno skrytykowany przez krytyków, a dość entuzjastycznie przyjęty przez widownię, już doczekał się kontynuacji. Zdjęcia ruszają niedługo, więc możliwe że za rok znów zawitamy do świata wykreowanego przez Clare, a niektórzy dowiedzą się jak rozwiążą się plot twisty z tej części. Osobiście czekam na kolejne części, czego się nie wstydzę, bo w końcu jestem geekiem i jest mi z tym dobrze ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz