piątek, 6 września 2013

Some like it hot bawi nawet ponad 50 lat po swojej premierze

Tak jak w przypadku Śniadania u Tiffany'ego miałam duże obawy czy powinnam się zabrać za pisanie o takim klasyku filmografii jakim jest Pół żartem, pół serio. Uznałam jednak, że po pierwsze może istnieją jeszcze takie jednostki, które filmu nie widziały (tak jak ja do niedawna), po drugie zaś tak świetnemu filmowi należy się kilka słów na tym blogu, nie żeby ten blog był jakiś ważny, ale ot tak dla czystego sumienia jego autorki.

Fabuła filmu skupia się wokół dwójki przyjaciół - muzyków: Joe i Jerry'ego. Tak się jednak niefortunnie składa, że mężczyźni znajdują się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To niewłaściwe miejsce to garaż, w którym akurat przesiadują mafiozi. Jak się można domyśleć, gdzie są jedni mafiozi tam ich żądni zemsty koledzy po fachu szybko wytropią. Tak bohaterowie są świadkami mafijnych porachunków i cudem uchodzą z życiem. Ścigani przez mafię uciekają z żeńskim zespołem muzycznym. Przymiotnik 'żeński' jest tu kluczowy, gdyż panowie muszą teraz funkcjonować w przebraniu. Nie jest to jednak łatwe kiedy otacza ich tłum kobiet (nad wyraz głupiutkich), a wśród nich jedna o wyglądzie Marilyn Monroe.


Już od dłuższego czasu zabierałam się do obejrzenia jakiegoś filmu z Marilyn Monroe, jednak mój pierwszy wybór był dość niefortunny. Księcia i aktoreczkę wyłączyłam gdzieś w połowie (a może do połowy nie dotarłam), ponieważ niezwykle drażnił mnie ten film. Fabuła była mocno naciągana (nie żeby w większości filmów fabuły były mocno realistyczne), to jeszcze książę był bucem, a Marilyn jakby nie wiedziała jak ma grać, co ma grać, a głupota jej bohaterki mnie dobiła i nie dałam rady obejrzeć tego filmu. Musiało sporo wody w Wiśle upłynąć żebym znowu sięgnęła po jakiś film z Marilyn. Tym razem, po konsultacji z kochaną rodzicielką, wybór padł na Pół żartem, pół serio i muszę przyznać, że to był chyba najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać. Dawno się tak nie uśmiałam jak przy tym filmie, no i słowa „Nobody's perfect” nabrały całkiem nowego znaczenia.

Joe i Jerry przed spotkaniem z mafią...
Akcja filmu jest niezwykle dynamiczna, nie zabrakło również kilku plot twistów. Jest trochę dziur w fabule, ale zupełnie nie przeszkadzają one w odbiorze filmu. W kilku przypadkach również scenarzystów poniosła iście ułańska fantazja, ale w ostateczności wszystko się składa w bardzo ładną całość i nie można na nic narzekać. Aż chciałoby się rzec: więcej takich filmów proszę! Co mnie jednak niezwykle ujęło w tym filmie to humor. Czasami był podstawiany widzowi pod nos, czasami trzeba było coś szybko przetworzyć by wybuchnąć gromkim śmiechem, a kolejnym razem usta wykrzywiały się w szelmowskim uśmieszku, że i tym razem scenarzystom udało się wpleść całkiem niezły humor sytuacyjny. Wszystkie jednak smaczki scenariusza mogły się rozpłynąć, gdyby nie bardzo dobrzy aktorzy, którzy idealnie wczuli się w ten rodzaj humoru. Tony Curtis i Jack Lemmon są niesamowitym duetem na ekranie. Dla mnie gdyby nie oni, to Pół żartem, pół serio nie byłoby tak dobrą komedią jaką jest. I chociaż panowie w przebraniach wyglądają komicznie i na początku patrzy się na nich z lekkim politowaniem, to dzięki ich grze i chyba też ogromnemu dystansowi panów do tego jak wyglądali i jakie kwestie mieli wypowiadać przed kamerą, ich postacie śmieszą, a nie wprawiają w zażenowanie.

... i po nim. Jak widać mafia może wiele...

Film jednak reklamowany jest bardziej nazwiskiem Monroe niż Curtis czy Lemmon, a szkoda, bo rola Sugar grana przez Marilyn to nie jest postać pierwszoplanowa. Monroe świetnie się w niej sprawdza. Na ekranie jest urocza, trochę głupiutka, uwodzicielska i jak dla mnie bardzo dobrze ukazuje swój komediowy potencjał. Ale (tak jest tutaj ale, przynajmniej dla mnie) nie kradnie ona kolegom filmu, nie rozumiem więc dlaczego to ona ma być gwiazdą tego filmu. To znaczy przypuszczam, że powodem tego była jej sława, a co za tym idzie tłumy które ściągnęły do kin by ją podziwiać, ale mimo to, jest to trochę krzywdzące dla Curtisa i Lemmona, którzy wypadli w tym filmie zdecydowanie lepiej niż gwiazda, która go promowała.

Na koniec chciałam jeszcze dodać, że szkoda iż zaprzestano kręcenia śmiesznych komedii. Współczesna filmowa komedia to coraz częściej zbiór sprośnych żartów o seksie, układzie wydalniczym, bądź naśmiewanie się z rzeczy, z których nie wypada się śmiać. Czasami zastanawiam się czy to moje poczucie humoru jest tak drętwe czy po prostu żarty są mocno żenujące, a nie zabawne. Na szczęście są filmy, które z założenia nie są komediami, ale w których znajdzie się dużo więcej śmiesznych gagów niż w komediach, bądź można po raz n-ty obejrzeć stare, dobre brytyjskie komedie romantyczne, albo poszukać starych filmów, które mimo upływu lat dalej śmieszą i żarty w nich zawarte nie uległy przedawnieniu. Dlatego zwracam się z uprzejmą prośbą do Was, jeżeli jacyś Wy jesteście, możecie mi polecić jakieś dobre stare komedie? Na mojej liście do obejrzenia jest już Arszenik i stare koronki. Jakieś inne typy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz