poniedziałek, 23 września 2013

Wszyscy mówią NIE i ja chyba też, czyli słaba „Diana”




Tak bardzo chciałam żeby ten film mimo złych recenzji okazał się dobry. Albo żeby chociaż jakiś wątek filmu był interesujący i dzięki temu można by napisać o tym filmie coś dobrego. Ale się przeliczyłam. Chyba jeszcze nigdy nie ziewałam w kinie aż tak często, a kolejne obrazy na ekranie coraz bardziej przestawały wzbudzać we mnie jakiekolwiek zainteresowanie. Kochana rodzicielka, która stwierdziła że woli iść na Dianę niż na Czas na miłość, po seansie podsumowała ten film jednym słowem – nudny i żałowała, że nie trafiłyśmy ostatecznie do sali gdzie wyświetlano nowy film Richard'a Curtis'a. Zgadzam się z nią w stu procentach.


Można temu filmowi postawić wiele zarzutów, ale pierwszy i największy to brak spójnego scenariusza. Widać, że autor scenariusza jak i twórcy filmu ogólnie, zupełnie nie wiedzieli jaką Dianę chcą pokazać w swoim obrazie oraz co chcą w nim pokazać. Akcja filmu zaczyna się w momencie kiedy Lady Di i książę Karol są już od trzech lat w separacji. Kobieta nie widuje swoich dzieci, to znaczy widuje je raz na pięć tygodni, rodzina królewska odsunęła ją od wszystkiego, a ona zupełnie nie wie co ma ze swoim życiem zrobić, szczególnie że dalej musi spełniać obowiązki wobec kraju i jakby nie było Windsorów, których rodziny jeszcze była częścią. W tym momencie twórcy filmu zaczęli się zastanawiać co mają pokazać widzowi. Czy ich film będzie o samotnej księżnej zamkniętej w przysłowiowej wieży, stłamszonej przez rodzinę królewską? A może pokazać Dianę jako kobietę, która mimo sytuacji w jakiej się znalazła próbuje walczyć o swoich synów, o godne traktowanie, o szacunek męża? Te tematy chyba byłyby zbyt nudne. To może trochę w inną stronę. Opowiedzmy w takim razie historię romansu Diany z przystojnym pakistańskim kardiochirurgiem, to na pewno nada filmowi pikanterii i pokaże księżną w zupełnie innym świetle. Ale przecież nie można zapomnieć iż Diana była „królową ludzkich serc”, misje humanitarne i walka o oczyszczenie terenów z min lądowych koniecznie muszą się znaleźć w tym filmie. I kiedy mam teraz napisać o czym jest Diana, to najlepiej napisać, że o niczym. Nie jest to porządna biografia, nie jest to też wielki romans, który trwał w tajemnicy przed całym światem, nie jest to również melodramat, ani nawet porządny film obyczajowy, który spokojnie można by puścić w najbardziej godzinowo obleganym wieczornym paśmie telewizyjnym. Chociaż gdyby poprzeplatać ten film takimi wywiadami z najbliższymi, z pracownikami pałacu, członkami fundacji i misji charytatywnych to może byłby z tego całkiem przyzwoity telewizyjny obyczajowo-dokumentalny film. A tak jest nudny film o niczym.



Cóż kiedy scenariusz zawodzi to i bardzo często zawodzą również aktorzy. Między Naomi Watts i Naveen Andrews'em, grającym ukochanego Diany jest zero chemii. Niektóre ich rozmowy wyglądają jak rozmowy przyjaciół, a nie kochanków. To jest kolejny minus Diany. Romans księżnej miał być chyba głównym tematem filmu, bo praktycznie zajmował większą część czasu trwania obrazu, ale był tak mdły i nijaki, że wcale nie kibicowaliśmy parze zakochanych ukazanej na ekranie. Zresztą to była para, a nie para zakochanych bo uczucia można tam szukać jak igły w stogu siana. Do tego bohaterowie zupełnie nie słuchają siebie nawzajem. Najpierw mówią jedno, potem zaprzeczają, następnie robią jeszcze zupełnie co innego. Widzimy dwójkę dorosłych ludzi zachowujących się gorzej niż nastolatki. Wszystko załatwiają pretensjami, krzykiem i płaczem, i tak w kółko. Po paru okresach (chodzi mi tutaj o pojęcie fizyczne, a nie fizjologiczne) widz może dostać szału. Najlepiej byłoby postąpić jak rasowy fan piłki nożnej (oglądanie meczu = gadanie do telewizora i musztrowanie zawodników, znacie ten typ?), czyli nakrzyczeć na ekran i wyjść z kina.



Uwielbiam Naomi Watts i czytałam, że kilka razy odrzucała propozycję zagrania w tym filmie i może trzeba było ją odrzucać nadal. Niby aktorka stara się mówić jak Lady Di, przyzwoicie opanowała też gestykulację i charakterystyczny sposób poruszania się. Jednak Diana w wykonaniu Watts nie wzbudza sympatii, nie chcemy jej kibicować, ani też nie zaczynamy jej nie lubić, po prostu gdzieś w połowie filmu staje się nam zupełnie obojętna. Jej działania są nieumotywowane, a spontaniczne postępowanie jest momentami tak bezmyślne, że widz może się zacząć zastanawiać nad tym, jak taka kobieta stała się „królową ludzkich serc”. I chyba to jest największy zarzut wobec tego filmu, jaki można mu spośród tak licznych postawić. Z portretu kobiety kochanej i podziwianej przez rzesze ludzi, po obejrzeniu filmu powstaje portret kobiety zagubionej, której spontaniczne, często bezmyślne zachowania przynosiły mniej lub bardziej pozytywny skutek. To nie jest księżna Walii, którą opłakiwał cały świat. To nie pod pałacem takiej Diany tłumy złożyły kwiaty po jej śmierci i nie takiej Dianie oddawali hołd. Byłam bardzo mała kiedy Diana zmarła i nie pamiętam zbyt wiele, ale w mojej głowie (może niesłusznie) powstał obraz Diany jako kobiety, która nie była szczęśliwa, była niekochana przez męża, ale nie poddała się i walczyła o szczęście swoje oraz o szczęście biednych, chorych i pokrzywdzonych. Filmowa Diana zdecydowanie nie potrafi pomóc sobie, jest egoistką, nie walczy o dzieci (nie ma w tym filmie nic o tym, jaką matką była księżna) i czasami w przebłyskach świadomości zbiera się na odwagę by wziąć się z życiem za bary. Przez resztę filmu Diana to takie ciepłe kluchy, osoba która wszystko chce ale nic nie robi by to osiągnąć.


Zdecydowanie szkoda wydawania pieniędzy na bilet do kina na ten film. Lepiej poczekać na DVD, wtedy możecie zastopować kiedy będziecie chcieli, albo przewinąć denerwującą, sztuczną aż do bólu scenę. Możecie również zrobić to co ja i po tym jakże niemiłym seansie obejrzeć jakiś dobry film, np. Przeminęło z Wiatrem się znakomicie do tego nada.    

2 komentarze:

  1. Chyba ostatnio jest to bolączka współczesnego kina - poprawność polityczna i brak określonego kierunku powoduje, że filmy, szczególnie biograficzne, stają się coraz bardziej nijakie. Chyba (piszę chyba, gdyż filmu nie widziałam) podobną produkcją, która weszła do kin w ostatnim czasie jest "Jobs"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również nie widziałam "Jobs", więc nie mogę się na jego temat wypowiedzieć, ale "Diana" dla mnie była nijaka, a szkoda, bo uważam że można było zrobić z tego bardzo dobry film biograficzny. Bolączką twórców jest chyba brak zdecydowania odnośnie tego, z której strony ugryźć temat, a co za tym idzie brak konsekwencji. I w ten cudowny sposób ostatnio chyba nie nakręcono wciągającego filmu biograficznego, a chętnie bym takowy obejrzała.

      Usuń