Tak bardzo chciałam żeby ten film
mimo złych recenzji okazał się dobry. Albo żeby chociaż jakiś
wątek filmu był interesujący i dzięki temu można by napisać o
tym filmie coś dobrego. Ale się przeliczyłam. Chyba jeszcze nigdy
nie ziewałam w kinie aż tak często, a kolejne obrazy na ekranie
coraz bardziej przestawały wzbudzać we mnie jakiekolwiek
zainteresowanie. Kochana rodzicielka, która stwierdziła że woli
iść na Dianę niż na Czas na miłość, po seansie podsumowała
ten film jednym słowem – nudny i żałowała, że nie trafiłyśmy
ostatecznie do sali gdzie wyświetlano nowy film Richard'a Curtis'a.
Zgadzam się z nią w stu procentach.
Można temu filmowi postawić wiele
zarzutów, ale pierwszy i największy to brak spójnego scenariusza.
Widać, że autor scenariusza jak i twórcy filmu ogólnie, zupełnie
nie wiedzieli jaką Dianę chcą pokazać w swoim obrazie oraz co
chcą w nim pokazać. Akcja filmu zaczyna się w momencie kiedy Lady
Di i książę Karol są już od trzech lat w separacji. Kobieta nie
widuje swoich dzieci, to znaczy widuje je raz na pięć tygodni,
rodzina królewska odsunęła ją od wszystkiego, a ona zupełnie nie
wie co ma ze swoim życiem zrobić, szczególnie że dalej musi
spełniać obowiązki wobec kraju i jakby nie było Windsorów,
których rodziny jeszcze była częścią. W tym momencie twórcy
filmu zaczęli się zastanawiać co mają pokazać widzowi. Czy ich
film będzie o samotnej księżnej zamkniętej w przysłowiowej
wieży, stłamszonej przez rodzinę królewską? A może pokazać
Dianę jako kobietę, która mimo sytuacji w jakiej się znalazła
próbuje walczyć o swoich synów, o godne traktowanie, o szacunek
męża? Te tematy chyba byłyby zbyt nudne. To może trochę w inną
stronę. Opowiedzmy w takim razie historię romansu Diany z
przystojnym pakistańskim kardiochirurgiem, to na pewno nada filmowi
pikanterii i pokaże księżną w zupełnie innym świetle. Ale
przecież nie można zapomnieć iż Diana była „królową ludzkich
serc”, misje humanitarne i walka o oczyszczenie terenów z min
lądowych koniecznie muszą się znaleźć w tym filmie. I kiedy mam
teraz napisać o czym jest Diana, to najlepiej napisać, że o
niczym. Nie jest to porządna biografia, nie jest to też wielki
romans, który trwał w tajemnicy przed całym światem, nie jest to
również melodramat, ani nawet porządny film obyczajowy, który
spokojnie można by puścić w najbardziej godzinowo obleganym
wieczornym paśmie telewizyjnym. Chociaż gdyby poprzeplatać ten
film takimi wywiadami z najbliższymi, z pracownikami pałacu,
członkami fundacji i misji charytatywnych to może byłby z tego
całkiem przyzwoity telewizyjny obyczajowo-dokumentalny film. A tak
jest nudny film o niczym.
Cóż kiedy scenariusz zawodzi to i
bardzo często zawodzą również aktorzy. Między Naomi Watts i
Naveen Andrews'em, grającym ukochanego Diany jest zero chemii.
Niektóre ich rozmowy wyglądają jak rozmowy przyjaciół, a nie
kochanków. To jest kolejny minus Diany. Romans księżnej miał być
chyba głównym tematem filmu, bo praktycznie zajmował większą
część czasu trwania obrazu, ale był tak mdły i nijaki, że wcale
nie kibicowaliśmy parze zakochanych ukazanej na ekranie. Zresztą to
była para, a nie para zakochanych bo uczucia można tam szukać jak
igły w stogu siana. Do tego bohaterowie zupełnie nie słuchają
siebie nawzajem. Najpierw mówią jedno, potem zaprzeczają,
następnie robią jeszcze zupełnie co innego. Widzimy dwójkę
dorosłych ludzi zachowujących się gorzej niż nastolatki. Wszystko
załatwiają pretensjami, krzykiem i płaczem, i tak w kółko. Po
paru okresach (chodzi mi tutaj o pojęcie fizyczne, a nie
fizjologiczne) widz może dostać szału. Najlepiej byłoby postąpić
jak rasowy fan piłki nożnej (oglądanie meczu = gadanie do
telewizora i musztrowanie zawodników, znacie ten typ?), czyli
nakrzyczeć na ekran i wyjść z kina.
Uwielbiam Naomi Watts i czytałam, że
kilka razy odrzucała propozycję zagrania w tym filmie i może
trzeba było ją odrzucać nadal. Niby aktorka stara się mówić jak
Lady Di, przyzwoicie opanowała też gestykulację i
charakterystyczny sposób poruszania się. Jednak Diana w wykonaniu
Watts nie wzbudza sympatii, nie chcemy jej kibicować, ani też nie
zaczynamy jej nie lubić, po prostu gdzieś w połowie filmu staje
się nam zupełnie obojętna. Jej działania są nieumotywowane, a
spontaniczne postępowanie jest momentami tak bezmyślne, że widz
może się zacząć zastanawiać nad tym, jak taka kobieta stała
się „królową ludzkich serc”. I chyba to jest największy
zarzut wobec tego filmu, jaki można mu spośród tak licznych
postawić. Z portretu kobiety kochanej i podziwianej przez rzesze
ludzi, po obejrzeniu filmu powstaje portret kobiety zagubionej,
której spontaniczne, często bezmyślne zachowania przynosiły mniej
lub bardziej pozytywny skutek. To nie jest księżna Walii, którą
opłakiwał cały świat. To nie pod pałacem takiej Diany tłumy
złożyły kwiaty po jej śmierci i nie takiej Dianie oddawali hołd.
Byłam bardzo mała kiedy Diana zmarła i nie pamiętam zbyt wiele,
ale w mojej głowie (może niesłusznie) powstał obraz Diany jako
kobiety, która nie była szczęśliwa, była niekochana przez męża,
ale nie poddała się i walczyła o szczęście swoje oraz o
szczęście biednych, chorych i pokrzywdzonych. Filmowa Diana
zdecydowanie nie potrafi pomóc sobie, jest egoistką, nie walczy o
dzieci (nie ma w tym filmie nic o tym, jaką matką była księżna)
i czasami w przebłyskach świadomości zbiera się na odwagę by
wziąć się z życiem za bary. Przez resztę filmu Diana to takie
ciepłe kluchy, osoba która wszystko chce ale nic nie robi by to
osiągnąć.
Zdecydowanie szkoda wydawania pieniędzy
na bilet do kina na ten film. Lepiej poczekać na DVD, wtedy możecie
zastopować kiedy będziecie chcieli, albo przewinąć denerwującą,
sztuczną aż do bólu scenę. Możecie również zrobić to co ja i
po tym jakże niemiłym seansie obejrzeć jakiś dobry film, np.
Przeminęło z Wiatrem się znakomicie do tego nada.
Chyba ostatnio jest to bolączka współczesnego kina - poprawność polityczna i brak określonego kierunku powoduje, że filmy, szczególnie biograficzne, stają się coraz bardziej nijakie. Chyba (piszę chyba, gdyż filmu nie widziałam) podobną produkcją, która weszła do kin w ostatnim czasie jest "Jobs"
OdpowiedzUsuńRównież nie widziałam "Jobs", więc nie mogę się na jego temat wypowiedzieć, ale "Diana" dla mnie była nijaka, a szkoda, bo uważam że można było zrobić z tego bardzo dobry film biograficzny. Bolączką twórców jest chyba brak zdecydowania odnośnie tego, z której strony ugryźć temat, a co za tym idzie brak konsekwencji. I w ten cudowny sposób ostatnio chyba nie nakręcono wciągającego filmu biograficznego, a chętnie bym takowy obejrzała.
Usuń