Kilka dni temu dałam szansę kolejnemu
nowemu serialowi. Tym razem, po ogromnym wahaniu i wewnętrznej
batalii mojego serca i rozumu, skusiłam się na Agents of
S.H.I.E.L.D. Zapytacie może czemu musiałam stoczyć ze sobą
batalię, żeby włączyć play na odtwarzaczu? Cóż było ku temu
kilka powodów. Po pierwsze uwielbiam filmy Marvela i patrzeć jak
twój ulubieniec tym razem dostaje baty, to nie jest moje ulubione
zajęcie. Po drugie sam pomysł, na którym miał się opierać
serial jakoś mnie do siebie nie przekonywał. Poza tym trzeba go
było wpasować jakoś w filmowe ramy czasowe, co do łatwych nie
należy oraz w jakiś cudowny sposób ożywić bohatera, którego
pokochały miliony fanów Avengers'ów i w praktyce z myślą o nim
powstał ów serial. I wiecie co? Może Marvelowi nie wyszło to
perfekcyjnie, ale wydaje mi się, że jak na razie daje sobie radę i
próbuje znaleźć dla siebie miejsce w serialowym światku.
Akcja Agents of S.H.I.E.L.D. rozgrywa
się po Bitwie o Nowy Jork, która skończyła się tak jak się
skończyła, czyli nasi wygrali. Jednak ludzie dowiedzieli się o
istnieniu superbohaterów, a jak to się mówi „wielka moc niesie
ze sobą wielką odpowiedzialność”, czy jakoś tak. Dlatego
agenci S.H.I.E.L.D. mają trochę roboty, by życie obywateli świata
toczyło się tak, jak powinno, czyli spokojnie, bez odwiedzin z
Asgardu i innych galaktyk, wszechświatów i mitycznych światów. Na
czele jednej ze specjalnych jednostek S.H.I.E.L.D. staje agent
Coulson, który wszyscy wiedzą jak skończył w Avengersach i to o
jego grupie operacyjnej opowiada serial.
Formuła serialu jest bardzo prosta. W
każdym odcinku agenci mierzą się z jakimś nowym zagrożeniem.
Twórcy puszczają też do widzów oko, dlatego można znaleźć
kilka nawiązań do Avengersów czy też innych filmów z uniwersum
Marvela. Jak na Jossa Whedona przystało jest też wiele otwartych
wątków, które gdzieś będą się zapewne przeplatać w tle, by
potem na koniec złożyć się w ładną całość, przynajmniej mam
taką nadzieję. Nie cierpię jak w serialach zaczynany jest wątek,
potem scenarzyści nie wiedzą co z nim zrobić, więc go urywają,
bądź kończą nijako i mają nadzieję, że widzowie nie zauważą.
Bardzo mi przykro, ale widzowie to nie gamonie, którym można
wcisnąć każdą papkę. Ale wracając do tego konkretnego serialu,
trzeba przyznać, że jego główną zaletą jest duży dynamizm
akcji i wykorzystanie znanych z filmów Marvela chwytów. To co się
rzuca w oczy, to że nie poskąpiono funduszy na efekty specjalne.
Może nie są one aż tak dopracowane jak filmach, bo przecież nikt
nie oczekuje tego od telewizyjnego serialu, ale naprawdę cieszą
oko.
Coulson wita wtajemniczonych widzów. |
Z przykrością muszę stwierdzić, że
kiedy przyjrzymy się jednak głównym bohaterom, to są oni bardzo
schematyczni i patrząc na nich można odczuć swego rodzaju deja vu.
Oczywiście agent Coulson jest jedyny i niepowtarzalny. To taki miły
człowiek, który jest taki trochę cichociemny. Gdybyśmy go
spotkali na ulicy, pewnie nie wpadlibyśmy na pomysł że to agent,
ale kiedy trzeba stoczyć walkę, to na miejscu przeciwnika brałabym
nogi za pas i uciekała z krzykiem. Do tego Coulson ma chyba syndrom
pomocy innym, naprawiania skrzywdzonych ludzi i dawania im drugiej
szansy. Jedyna rzecz jaka mnie interesuje to jakim cudem ten
przesympatyczny bohater żyje, skoro w Avengersach jakoś mu się
umarło za sprawą pewnego nordyckiego boga. Twórcy dają widzom do
zrozumienia, że coś jest nie tak i historyjka pod tytułem Coulson
jest jak Bond i leczył rany na tropikalnej wyspie popijając
Heinkena, jakoś się nie klei. Mam nadzieję, że rozwiązanie tej
zagadki nie będzie do bólu sztampowe i twórcy wyjdą z twarzą.
Co do reszty bohaterów. Mamy agenta
Warda, czyli pana Zosię samosię, który nie potrafi działać
zespołowo. To postać, którą ciężko jest polubić i nawet smętna
historyjka z dzieciństwa nie poprawia jego sondaży. Nabytkiem
Coulsona jest też agentkę May, zwana także Kawalerią. Kobieta nie
dużo mówi, ceni sobie samotność i jest takim połączeniem agenta
Cho z Mentalisty z Christiną Young z Chirurgów i nie chodzi mi tu o
kolor skóry, a cechy charakteru. To ten typ bohaterki, którą się
lubi nie wiedząc czemu. Jak na porządną drużynę agentów
przystało w jej szeregach znalazła się dwójka naukowców
robiących fajne gadżety, bez których agent nie wychodzi z
siedziby, czy też dużego samolotu z barem. Duet Fitz i Simmons to
taka wariacja na temat Hodginsa i Zacka Addy'iego z Bones oraz Q z
Bonda. Wybaczcie, ale ciężko mi jest obyć się bez tych porównań,
bo oglądając serial, cały czas mój mózg bezpretensjonalnie
podsuwał mi te porównania. Naukowcy są przesympatyczni, to im
trzeba przyznać i wnoszą trochę humoru, chociaż teksty agenta
Warda typu „mówcie po angielsku” zaczynają powoli być nudne.
Na koniec zostawiłam ciekawszą bohaterkę, której na razie udaje
się uciec od porównań. Jest to mianowicie Skye, która jest
konsultantką S.H.I.E.L.D. Przystępując do nich złamała wszystkie
swoje zasady, bo w końcu w pierwszym odcinku to przeciw nim walczy
Nowy Ład, do którego należała. Dziewczyna nadal jest rozdarta
między agentów, którzy powoli stają się jej rodziną, a tym co
wcześniej wydawało jej się ważne. Skye jest wyśmienitą hakerką,
jednak pod osłoną dzielnej dziewczyny chowa się trochę
fajtłapowata dziewczynka. Może drużyna agentów nie jest
oryginalna, ani intrygująca, ale mam nadzieję, że postaci ewoluują
i wtedy będzie ciekawie. A jak i niektórzy aktorzy podciągną się
w grze to już w ogóle będzie bardzo ciekawie.
Zachwyceni swoją pracą agenci... |
Na razie, czyli po czterech odcinkach,
serial zalicza chyba tendencję spadkową, a przynajmniej tak
pokazują rankingi oglądalności. Mimo to, wydaje mi się, że
Agenci są dobrze przemyślanym produktem marketingowym i dużo wody
w Wiśle upłynie nim znikną z anteny. Raczej szanse na to, że
podzielą los Firefly są niewielkie. A może się mylę? Mam
nadzieję, że nie, ponieważ mimo iż dostrzegam mankamenty tej
produkcji, to jej oglądanie sprawia mi niesamowitą radochę, zaś
cameo z końcówki drugiego odcinka spowodowało niekontrolowaną
głupawkę. Życzę więc temu serialowi jak najlepiej i niech Marvel
opanowuje telewizję i namówi pewnych aktorów na jakieś gościnne
występy w tym serialu, bo skoro Coulson gra w nim pierwsze skrzypce
to inni też mogą w cudowny sposób wpasować się w fabułę, tak
żeby wilk był syty i owca cała.
PS. Obejrzałam pierwszy docinek nowego
sezonu Downton Abbey, co nie było łatwe, bo jeszcze nie wybaczyłam
twórcom odcinka świątecznego, ale albo mam złe nastawienie do
tego serialu, albo bardzo obniżył loty? Pierwszy raz nudziłam się
oglądając go. Może drugi odcinek będzie lepszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz