Zdecydowanie muszę stwierdzić, iż
jestem mistrzynią w zapominaniu filmów, które bardzo, ale to
bardzo chciałam obejrzeć. Oglądanie wielu zwiastunów pod rząd
jak widać nie działa dobrze na pamięć, a i zapisanie na karteczce
tytułów również nie pomaga. Cóż, najwyraźniej taka już moja
dola, że jeżeli spodoba mi się zwiastun, to zapewne po film sięgnę
po paru latach. Jak widać nawet pamięć absolutna może człowieka
nieźle zawieść i wyprowadzić gdzieś na manowce. Tak było w
przypadku The edge of love, które kilka lat temu znalazło się na
mojej liście „must see”, ale razem z ową listą przepadło
gdzieś w czeluściach dawnego pokoju i już nie ujrzało ponownie
światła słonecznego. Na szczęście dość przypadkowo moje
ścieżki z tym filmem na nowo się spotkały i w końcu zapoznałam
się z owocem pracy John'a Maybury'ego. Spodziewałam fajerwerków i
porządnego love story, ale otrzymałam w miarę poprawne kino,
któremu niestety daleko do filmu bardzo dobrego.
Akcja filmu rozgrywa się w Londynie
podczas II wojny światowej. Traf chce, że ścieżki dwójki
przyjaciół z dzieciństwa: Very, obecnie piosenkarki i poety Dylana
Thomasa, zajmującego się narracją do filmów propagandowych, znów
się krzyżują. Widać, że dawne uczucie łączące tę dwójkę
zaczyna na nowo odżywać. Na przeszkodzie ku ich szczęściu staje
jednak mały szczegół, a mianowicie fakt iż Dylan jest żonaty i
ma dziecko. Caitlin, żona Dylana, nie pozwoli mężowi jej porzucić
i postanawia walczyć o męża, a raczej uczepia się go jak tonący
brzytwy. Bez grosza przy duszy Dylan i Caitlin zostają przygarnięci
przez Verę, a co najciekawsze kobiety w tej dziwnej i niezręcznej
sytuacji zostają przyjaciółkami. Niedługo potem Vera wychodzi za
mąż za kapitana Killicka, który zostaje wysłany na front...
Idąc tym tropem można spokojnie
opisać cały film. Nie ma jednak sensu streszczać całego filmu i
odbierać potencjalnym widzom satysfakcję z obserwowania kolejnych
wydarzeń. Pod tym względem, mimo ewidentnych dłużyzn, film nie
zawodzi. Scenarzysta serwuje kilka nie do końca takich oczywistych
zwrotów akcji i dość zgrabnie ciągnie akcję. Wydaje mi się
jednak, że The edge of love byłoby filmem dużo lepszym gdyby udało
się go skrócić o jakieś 10-15min. Niektóre sceny są zupełnie
niepotrzebne, niektóre są jakby sztucznie przeciągane, a z kolei
kilku scen wydaje mi się, że brakuje. Po pierwsze w pewnym momencie
filmu widz zostaje postawiony przed faktem iż Vera i Caitlin w
praktyce z minuty na minutę zostają najlepszymi przyjaciółkami,
które mogą sobie ufać i powierzać tajemnice. Cały czas coś mi w
tej przyjaźni zgrzytało, bo czy dwie kobiety zakochane w jednym
mężczyźnie, nawet jeżeli jedna twierdzi że to już przeszłość,
mogą być przyjaciółkami i mieszkać z nim pod jednym dachem?
Naprawdę ciężko mi w to uwierzyć, ale może jestem zbyt wielką
realistką. Po drugie Dylan Thomas jest pokazany w tym filmie jako
dosłowny darmozjad, który kocha kobiety, kocha alkohol, pisze
wiersze, ale nie ma pieniędzy na utrzymanie żony i dziecka. Czy to
podejście do życia, czy sposób traktowania ludzi, czy nawet jego
wygląd, są powiedzmy delikatnie trochę odpychające. Mimo to i
Caitlin i Vera zdają się tego zupełnie nie dostrzegać. Caitlin go
kocha, Vera jeżeli się w nim ciągle nie podkochuje to darzy
ogromną przyjaźnią (chemia między Keirą Knightley i Matthew
Rhys'em pod tym względem jest świetnie widoczna), a przez to obie
jakby miały klapki na oczach. Czy można być aż tak zaślepionym?
Wymienione wyżej części historii
mogą trochę przeszkadzać w odbiorze filmu, a przynajmniej mi
trochę zmieniły obraz postrzegania całej historii. Jeżeli jednak
chodzi o plusy produkcji to trzeba do nich zaliczyć trzy rzeczy.
Jeżeli bowiem na początku filmu, którego akcja ma się toczyć
podczas którejś wojny światowej, albo w XIX czy w pierwszej
połowie XX wieku, widnieje logo BBC to przynajmniej jest pewność,
że klimat tamtych czasów zostanie bezbłędnie uchwycony. Tak się
też dzieje w The edge of love. Mamy ciekawe zdjęcia Londynu z
tamtych lat, wystrój pubów czy pokoi również przenosi nas w tamte
czasy, a jeżeli do tego dołożymy stroje (sukienki i swetry
vintage!), to rysuje nam się piękny obrazek. Trzeba jednak
przyznać, że pod względem malowniczości zdjęć, pokazane w
filmie walijskie krajobrazy zapierają dech w piersiach. Druga rzecz,
której należy się wyróżnienie, to bardzo umiejętne wplecenie w
akcję wierszy Thomasa. Jest ich tyle ile powinno być, nie
przeszkadzają, nie wprowadzają zbędnej melancholii, a jedynie
zgrabnie dopełniają pojawiające się na ekranie obrazy. Trzeci i
ostatni plus należy się aktorom. Wszyscy zagrali na wysokim
poziomie. Matthew Rhys i Cillian Murphy wykonali swoje zadanie w stu
procentach, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że Murphy jedną
sceną podstępnie chciał ukraść paniom film, które bądź co
bądź miały być na pierwszym planie. Jednak lepszą złodziejką
okazała się Sienna Miller, która włożyła w rolę Caitlin wiele
serca i wykazał się ogromem charyzmy. Są sceny kiedy nie można
oderwać od niej wzroku. Zdecydowanie przyćmiła Keirę Knightley.
Co trzeba pannie Knightley przyznać, to że jeżeli sama wykonywała
piosenki to zrobiła to wyjątkowo dobrze (wydawało mi się, że
przy okazji jakiegoś wywiadu do Piratów z Karaibów Knightley była
bardzo zestresowana faktem, że musiała zaśpiewać parę linijek i
nie była zadowolona z efektu końcowego).
Film jest raczej godny polecenia niż
zniechęcenia do seansu. Jest to dobry film, zdecydowanie bardzo
ładny wizualnie, ale i dobrze zagrany. Na jesienny wieczór idealny.
PS. Zaczęłam oglądać Sleepy Hollow i
chyba się wkręciłam. Nie wiem tylko czy to dobrze czy to źle...
Mnie ten film zupełnie nie porwał, pamiętam że oglądałam go na raty i zapomniałam o nim dosyć szybko. Możliwe że obejrzałam go za wcześnie, teraz na pewno inaczej podeszłabym do tej historii...
OdpowiedzUsuńFilm momentami jest nudny, nie ma co ukrywać, może więc stąd takie a nie inne odczucie. Możliwe, że za drugim razem akurat film by Ci przypadł do gustu ;) Często tak mam, że coś za pierwszym razem mi się nie podoba, a oglądane kolejnym razem zyskuje. Miałam tak z "Jagodową miłością", której nie cierpiałam, a pewnego dnia za czwartym już podejściem do tego filmu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, doceniłam ten film i to co mnie drażniło, spodobało mi się ;)
Usuń