poniedziałek, 14 października 2013

O kolonizowaniu wszechświata, czyli dalsze losy Endera Wiggina

(źródło)
Zazwyczaj kiedy do kin ma wchodzić film nakręcony na podstawie książki, bądź starający się być jej ekranizacją, postanawiam przed seansem sięgnąć po książkę. Jak można się domyśleć wychodzi mi to raz lepiej, raz gorzej. Żałuję, że nie mam aż tyle czasu by móc się cieszyć ucieczką do fikcyjnego świata zapisanego na papierze. Dużo łatwiej jest obejrzeć film, albo przynajmniej jest to rozwiązanie krótsze czasowo i wymagające mniejszego wysiłku (nie ma to jak czytanie wieczorami, czy nawet nocą, ale z roku na rok oczy coraz bardziej się buntują, a i tryb życia też nie pomaga). Wiem, że można czytać w autobusie, czy w przerwach między zajęciami na uczelni, ale nie każda książka zasługuje na takie czytanie na wyrywki (jeżeli wiecie o co mi chodzi). Tym razem udało mi się zdążyć przeczytać książkę przed filmową premierą (do 1.11 jest jeszcze trochę czasu), a nawet skończyć dwa kolejne tomy, które muszę przyznać, że poziomem dorównują pierwszej części.

Dalej mogą znaleźć się spojlery do treści Gry Endera, a raczej jej końcówki, kto nie czytał książki lepiej żeby nie czytał dalej.


Ender na wygnaniu nie powstał po Grze Endera, mimo że opisuje wydarzenia dziejące się między ostatnimi rozdziałami Gry Endera. Książka ta została napisana już po ukazaniu się całego cyklu i jej głównym zadaniem było zaspokojenie ciekawości fanów serii, którzy chcieli wiedzieć co działo się z Enderem po tym jak rozgromił robali, a przed tym jak znalazł się w kolonii Trondheim. Przede wszystkim pisarzowi udało się utrzymać tempo akcji, w książce, w której paradoksalnie akcji jest niewiele. Bo prawie połowa Endera na wygnaniu opisuje to co działo się z Enderem i jego rodzeństwem po dokonaniu ksenocydu. Chłopak bardzo szybko z bohatera staje się wrogiem numer jeden. Kiedy ludzie pokonali wroga z kosmosu, mogli się spokojnie oddać prowadzeniu wojen między sobą. Jak można się domyśleć posiadanie genialnego stratega w swoich szeregach to nie lada gratka i ogromna przewaga. Nie wszyscy jednak chcieli by chłopiec postawił stopę na Ziemi, stąd Ender chcąc nie chcąc zostaje uwięziony na Erosie. Chłopak nie potrafi pogodzić się z tym, jak został oszukany przez swoich nauczycieli i jak ocalił Ziemię niszcząc przy tym jedyną znaną człowiekowi inną inteligentną formę życia. Card dużo czasu poświęca na przemyślenia Endera, na to jak radzi sobie z sytuacją w której się znalazł – nastoletni admirał, którego niby wszyscy szanują, ale ze względu na wiek nie potrafią traktować poważnie. Okazuje się jednak, że jest droga ucieczki z Erosa, a mianowicie wyprawa na pierwszą kolonię, gdzie Ender miałby zostać gubernatorem. Nie wszystko jednak toczy się po jego myśli...

Zapewne Cardowi nie łatwo było znów wrócić do świata Endera, jednak zupełnie nie odczuwałam zmiany w stylu pisania autora. Podobało mi się ukazanie dwóch stron zwycięstwa Endera. Pierwsza, czyli chłopiec został bohaterem, druga zaś chłopiec jest zabójcą i nie powinien wracać na Ziemię, nawet jeżeli nie był do końca świadomy, że gra w którą grał nie była grą. Sam chłopak nie potrafi poradzić sobie z wyrzutami sumienia i dręczącym go poczuciem winy. Opuszczany powoli przez swoich żołnierzy czuje się samotny i ma zdecydowanie za dużo czasu do myślenia. Jest również wątek rodziców chłopaka, a raczej tego jak Ender przez nich również w jego mniemaniu zostaje odrzucony. Często dopisywanie kolejnych części do już zakończonej historii okazuje się zgubne w skutkach i widać, że autor wcale nie wymyślił tyle, by starczyło na książkę. Pisanie na prośbę fanów też niekiedy zupełnie nie wychodzi. Tutaj jednak widać, że Card miał jeszcze dużo do powiedzenia i dobrze, że zapełnił tę lukę, która powstała pomiędzy przedostatnim i ostatnim rozdziałem Gry Endera.

W kolejnej odsłonie przygód Endera spotykamy już nie chłopca, a dorosłego mężczyznę. Ender, jako mówca umarłych przemierza wszechświat, odwiedza nowe kolonie i szuka miejsca, w którym jego droga przyjaciółka mogłaby się osiedlić. Ender w pewnym stopniu znalazł swoje rozgrzeszenie pisząc anonimowo książki „Królowa kopca” i „Hegemon”. Oczyszczając w ten sposób swoje sumienie i zostając pierwszym mówcą umarłych ściąga na siebie powszechne potępienie. Otóż ludzie po przeczytaniu „Królowej kopca” uznali zwycięstwo Endera jako najgorszą zbrodnię, a chłopaka za największego zabójcę w historii. Nawet po upływie bardzo długiego czasu postać Endera pozostaje w bardzo złym świetle. Ender nie przyznaje się więc do bycia tym Enderem i pod swoim pełnym imieniem Andrew trafia jako mówca umarłych na kolonię Lusitania, gdzie odkryto drugi po robalach inteligentny gatunek.

Mówca umarłych to bardzo dobrze napisana, bardzo wciągająca książka. Card przedstawia nam Endera jako dorosłego mężczyznę, który do tej pory nie zaznał spokoju duszy. Mamy również drugi obcy gatunek, prosiaczki, które Ender chce poznać i zrozumieć, w ten sposób zmywając z siebie zbrodnię, którą nieświadomie popełnił wiele, wiele lat temu. Podoba mi się w tej kwestii podejście pisarza do podróży międzygwiezdnych i ich skutku na starzenie się organizmu ludzkiego. Jego wykorzystanie w ten sposób paradoksu bliźniąt jest bardzo ciekawe, nie byłabym jednak pewna czy do końca słuszne. Mimo to, chyba nie warto czepiać się takich szczegółów i zabierać radość z czytania, bo czytanie tej książki może sprawić dużo radości.


Książki zdecydowanie polecam. Bo to bardzo dobre science-fiction, mówię ja, która się na tym nie zna i raczej nie jest fanką gatunku. Na koniec chciałam dodać, że mam nadzieję, iż twórcy filmu na podstawie książki Carda nie zrobią z historii Endera filmowej tragedii o czym niedługo będzie dane się nam przekonać.        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz