(źródło) |
Zazwyczaj kiedy do kin ma wchodzić
film nakręcony na podstawie książki, bądź starający się być
jej ekranizacją, postanawiam przed seansem sięgnąć po książkę.
Jak można się domyśleć wychodzi mi to raz lepiej, raz gorzej.
Żałuję, że nie mam aż tyle czasu by móc się cieszyć ucieczką
do fikcyjnego świata zapisanego na papierze. Dużo łatwiej jest
obejrzeć film, albo przynajmniej jest to rozwiązanie krótsze
czasowo i wymagające mniejszego wysiłku (nie ma to jak czytanie
wieczorami, czy nawet nocą, ale z roku na rok oczy coraz bardziej
się buntują, a i tryb życia też nie pomaga). Wiem, że można
czytać w autobusie, czy w przerwach między zajęciami na uczelni,
ale nie każda książka zasługuje na takie czytanie na wyrywki
(jeżeli wiecie o co mi chodzi). Tym razem udało mi się zdążyć
przeczytać książkę przed filmową premierą (do 1.11 jest jeszcze
trochę czasu), a nawet skończyć dwa kolejne tomy, które muszę
przyznać, że poziomem dorównują pierwszej części.
Dalej mogą znaleźć się spojlery do
treści Gry Endera, a raczej jej końcówki, kto nie czytał książki lepiej
żeby nie czytał dalej.
Ender na wygnaniu nie powstał po Grze
Endera, mimo że opisuje wydarzenia dziejące się między ostatnimi
rozdziałami Gry Endera. Książka ta została napisana już po
ukazaniu się całego cyklu i jej głównym zadaniem było
zaspokojenie ciekawości fanów serii, którzy chcieli wiedzieć co
działo się z Enderem po tym jak rozgromił robali, a przed tym jak
znalazł się w kolonii Trondheim. Przede wszystkim pisarzowi udało
się utrzymać tempo akcji, w książce, w której paradoksalnie
akcji jest niewiele. Bo prawie połowa Endera na wygnaniu opisuje to
co działo się z Enderem i jego rodzeństwem po dokonaniu ksenocydu.
Chłopak bardzo szybko z bohatera staje się wrogiem numer jeden.
Kiedy ludzie pokonali wroga z kosmosu, mogli się spokojnie oddać
prowadzeniu wojen między sobą. Jak można się domyśleć
posiadanie genialnego stratega w swoich szeregach to nie lada gratka
i ogromna przewaga. Nie wszyscy jednak chcieli by chłopiec postawił
stopę na Ziemi, stąd Ender chcąc nie chcąc zostaje uwięziony na
Erosie. Chłopak nie potrafi pogodzić się z tym, jak został
oszukany przez swoich nauczycieli i jak ocalił Ziemię niszcząc
przy tym jedyną znaną człowiekowi inną inteligentną formę
życia. Card dużo czasu poświęca na przemyślenia Endera, na to
jak radzi sobie z sytuacją w której się znalazł – nastoletni
admirał, którego niby wszyscy szanują, ale ze względu na wiek nie
potrafią traktować poważnie. Okazuje się jednak, że jest droga
ucieczki z Erosa, a mianowicie wyprawa na pierwszą kolonię, gdzie
Ender miałby zostać gubernatorem. Nie wszystko jednak toczy się po
jego myśli...
Zapewne Cardowi nie łatwo było znów
wrócić do świata Endera, jednak zupełnie nie odczuwałam zmiany w
stylu pisania autora. Podobało mi się ukazanie dwóch stron
zwycięstwa Endera. Pierwsza, czyli chłopiec został bohaterem,
druga zaś chłopiec jest zabójcą i nie powinien wracać na Ziemię,
nawet jeżeli nie był do końca świadomy, że gra w którą grał
nie była grą. Sam chłopak nie potrafi poradzić sobie z wyrzutami
sumienia i dręczącym go poczuciem winy. Opuszczany powoli przez
swoich żołnierzy czuje się samotny i ma zdecydowanie za dużo
czasu do myślenia. Jest również wątek rodziców chłopaka, a
raczej tego jak Ender przez nich również w jego mniemaniu zostaje
odrzucony. Często dopisywanie kolejnych części do już zakończonej
historii okazuje się zgubne w skutkach i widać, że autor wcale nie
wymyślił tyle, by starczyło na książkę. Pisanie na prośbę
fanów też niekiedy zupełnie nie wychodzi. Tutaj jednak widać, że
Card miał jeszcze dużo do powiedzenia i dobrze, że zapełnił tę
lukę, która powstała pomiędzy przedostatnim i ostatnim rozdziałem
Gry Endera.
W kolejnej odsłonie przygód Endera
spotykamy już nie chłopca, a dorosłego mężczyznę. Ender, jako
mówca umarłych przemierza wszechświat, odwiedza nowe kolonie i
szuka miejsca, w którym jego droga przyjaciółka mogłaby się
osiedlić. Ender w pewnym stopniu znalazł swoje rozgrzeszenie pisząc
anonimowo książki „Królowa kopca” i „Hegemon”.
Oczyszczając w ten sposób swoje sumienie i zostając pierwszym
mówcą umarłych ściąga na siebie powszechne potępienie. Otóż
ludzie po przeczytaniu „Królowej kopca” uznali zwycięstwo
Endera jako najgorszą zbrodnię, a chłopaka za największego
zabójcę w historii. Nawet po upływie bardzo długiego czasu postać
Endera pozostaje w bardzo złym świetle. Ender nie przyznaje się
więc do bycia tym Enderem i pod swoim pełnym imieniem Andrew trafia
jako mówca umarłych na kolonię Lusitania, gdzie odkryto drugi po
robalach inteligentny gatunek.
Mówca umarłych to bardzo dobrze
napisana, bardzo wciągająca książka. Card przedstawia nam Endera
jako dorosłego mężczyznę, który do tej pory nie zaznał spokoju
duszy. Mamy również drugi obcy gatunek, prosiaczki, które Ender
chce poznać i zrozumieć, w ten sposób zmywając z siebie zbrodnię,
którą nieświadomie popełnił wiele, wiele lat temu. Podoba mi się
w tej kwestii podejście pisarza do podróży międzygwiezdnych i ich
skutku na starzenie się organizmu ludzkiego. Jego wykorzystanie w
ten sposób paradoksu bliźniąt jest bardzo ciekawe, nie byłabym
jednak pewna czy do końca słuszne. Mimo to, chyba nie warto czepiać
się takich szczegółów i zabierać radość z czytania, bo
czytanie tej książki może sprawić dużo radości.
Książki zdecydowanie polecam. Bo to
bardzo dobre science-fiction, mówię ja, która się na tym nie zna
i raczej nie jest fanką gatunku. Na koniec chciałam dodać, że mam
nadzieję, iż twórcy filmu na podstawie książki Carda nie zrobią
z historii Endera filmowej tragedii o czym niedługo będzie dane się
nam przekonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz