Uwielbiam kiedy film mnie pozytywnie
zaskakuje, kiedy wybieram się do kina na zupełnie przypadkowy tytuł
i wychodzę z sali pełna pozytywnej energii z lekkim bólem mięśni
brzucha od śmiechu i lekko wilgotną od łez chusteczką w ręce.
Cieszę się, że coraz więcej polskich dystrybutorów bierze pod
uwagę sprowadzanie do naszych rodzimych kin filmów pokazywanych w
Sundance. Nie trzeba już czekać kilku lat na polską premierę
filmu na DVD, tylko można go obejrzeć na dużym ekranie. Nareszcie
takie perełki, jaką zdecydowanie jest film twórców Małej
Miss, można zobaczyć w sali kinowej. Bo powiedzmy sobie
szczerze, nie ma to jak obejrzeć dobry film w kinie, to jednak nie
to samo co ekran komputera i ulubiony fotel.
Najlepsze najgorsze wakacje opowiadają historię 14-letniego Duncan'a, którego rodzice się
rozwiedli i chłopak mieszka z matką. Również z matką, jej nowym
partnerem oraz jego córką, chłopak ma spędzić wakacje, jak można
się domyśleć nie jest tym pomysłem zachwycony. Duncan czuje się
samotny, coraz bardziej nie dogaduje się z matką, a co za tym idzie
nie potrafi zaakceptować przyszłego ojczyma, który ciągle go o
coś strofuje. Chłopak nie potrafi się wpasować w model rodziny
narzucony przez partnera matki i odczuwając brak akceptacji z
jakiejkolwiek strony, powoli zaczyna zamykać się w sobie.
Nieoczekiwanie pomoc, ale i przyjaciół znajdzie w miejscowym
aquaparku.
Może się wydawać, że fabuła jest
prosta jak drut i powiela już utarte schematy. Wydaje mi się
jednak, że nie można powiedzieć o tym filmie nic bardziej
błędnego. Historia składa się tu z wielu wątków, które w jakiś
sposób łączą się ze sobą lub bezpośrednio z siebie wynikają.
Duncan czuje się zagubiony, co jest oczywiste w sytuacji kiedy jego
rodzice się rozwiedli. W końcu w jakimś stopniu, chociaż zupełnie
bezpodstawnie, dziecko będzie się o to obwiniać. Stąd zapewne
rodzi się w jego głowie pytanie, czy aby na pewno jest kochany i
czy w swoich rodzicach ma nadal oparcie i może się czuć
bezpieczny. Druga rzecz to ta, że jakby nie było, Duncan jest
nastolatkiem – burza hormonów, ogromna chęć akceptacji wśród
rówieśników, różnego rodzaju bunty, są u niego na porządku
dziennym. Chłopak desperacko więc pragnie akceptacji, miłości czy
chociaż jednego miłego słowa na swój temat. Jednak mimo usilnych
starań matki, nie znajduje tego ani od niej, ani od jej partnera ani
tym bardziej od córki partnera. Dopiero kiedy trafia do parku
wodnego i poznaje Owena, kolegę z prawkiem, przestaje czuć się jak
zero. Drugi wątek, który mocno rzuca się w oczy, to wątek matki,
która po rozwodzie szuka nowej miłości i tak jak jej syn szuka
akceptacji. Pozornie ją znajduje, ale w głębi duszy czuje, że coś
jest nie tak i że Duncan nie jest szczęśliwy. Gnębi ją to, że
nie potrafi temu zaradzić. Ostatni większy wątek, to wątek Owena.
Mężczyzna zachowuje się jak wieczny student, w oczach kobiet jest
uroczy do czasu kiedy nie zauważą jak czasami potrafi być
nieodpowiedzialny i jeszcze robi sobie z tego żarty. Owen zdaje
sobie z tego sprawę, ale jakoś nie potrafi znaleźć w sobie
motywacji by jakoś temu zaradzić.
Film mimo nagromadzenia negatywnych
wątków jest niezwykle pozytywny i napawa ogromnym optymizmem.
Zasługa tkwi w bardzo dobrym scenariuszu, który jest idealnie
wyważony. Scenarzyści zaczynają swoją opowieść od dającego do
myślenia dialogu i postawienia widza w sytuacji głównego bohatera.
Przyszły ojczym pyta Duncana jak by się ocenił w skali od 1 do 10.
Skonsternowany chłopak odpowiada, że na 6, na to ojczym stwierdza,
że dałby mu co najwyżej 3. Długo w mojej głowie dźwięczało to
pytanie, a przede wszystkim sens jego zadawania. Wystarczy zadać
takie pytanie i od razu dorosłemu robi się przykro, a co dopiero
dziecku. Dla Duncana w tej sytuacji najlepsze wydawało się
tłumienie w sobie wszystkich emocji. Widać to przede wszystkim w
jego postawie – chłopak strasznie się garbi i ucieka gdzieś w
dal wzrokiem, a do tego chyba powoli zaczyna mu być już wszystko
jedno co będzie i co ktoś o nim pomyśli. Są momenty w tym filmie
kiedy ma się ochotę przytulić Duncana i powiedzieć, że wszystko
będzie dobrze (i wymienić mu środek transportu na inny w bardziej
twarzowych barwach). Takim pocieszycielem staje się dla chłopaka
Owen – pracownik aquaparku. Jest to typ człowieka, który dużo
gada, ale mało robi. W pewnym momencie można się zacząć bać, że
zamiast pomóc chłopakowi, będzie go tłamsić tak jak przyszły
ojczym. Okazuje się jednak, że to dobry człowiek jakich mało,
który jest trochę jak Piotruś Pan – ciągle nie chce dorosnąć
i nie jeszcze nie chce wziąć życia na poważnie. Można zapytać
co robi matka Duncana podczas gdy jej syn włóczy się z jakimś
obcym mężczyzną? Cóż matka jest na wakacjach i bawi się ze
swoim partnerem i jego znajomymi próbując się wpasować w to
towarzystwo. Na szczęście Duncan przekonuje się, że kiedy spotka
się odpowiednich ludzi, nawet najgorsze wakacje mogą okazać się
najlepszymi.
Film ten mógłby okazać się nudny
gdyby nie świetna obsada. Liam James w roli Duncana jest bardzo
przekonujący – postawa, mimika twarzy, charyzma, wszystko to
zwiastuje w przyszłości naprawdę dobrego aktora. Na wyróżnienie
zasługuje też Sam Rockwell. Owen w jego wykonaniu jest osobą
sympatyczną i mimo wszystko godną zaufania. Gdyby nie tak dobra gra
Rockwell'a film nie miałby aż tak mocnego i pozytywnego przekazu.
Wypadałoby również wspomnieć o Toni Collette w roli matki
Duncan'a, Allison Janney jako ekscentrycznej sąsiadce, której
matkowanie wychodziło dość kulawo, a także chyba pierwszej
negatywnej roli Steve'a Carell'a. Dotychczasowe role Carell'a jakie
widziałam, to mili, sympatyczni ludzie, trochę takie życiowe
pierdoły, a tutaj zmiana o 180 stopni.
Zdecydowanie polecam Najlepsze
najgorsze wakacje (mimo, że oryginalny tytuł brzmi The way way
back, to polski jakoś tak ładnie się wpasowuje) wszystkim
miłośnikom dobrego kina. Na pewno nie zawiedziecie się, bo to ten
typ filmu ze świetnym scenariuszem i grą aktorską na wysokim
poziomie, na którym na przemian śmiejemy się i płaczemy, a na
koniec wychodzimy nastawieni pozytywnie do życia i ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz