wtorek, 1 października 2013

Każdy w oczach swoich bliskich powinien być dziesiątką, czyli cudowne „Najlepsze najgorsze wakacje”

Uwielbiam kiedy film mnie pozytywnie zaskakuje, kiedy wybieram się do kina na zupełnie przypadkowy tytuł i wychodzę z sali pełna pozytywnej energii z lekkim bólem mięśni brzucha od śmiechu i lekko wilgotną od łez chusteczką w ręce. Cieszę się, że coraz więcej polskich dystrybutorów bierze pod uwagę sprowadzanie do naszych rodzimych kin filmów pokazywanych w Sundance. Nie trzeba już czekać kilku lat na polską premierę filmu na DVD, tylko można go obejrzeć na dużym ekranie. Nareszcie takie perełki, jaką zdecydowanie jest film twórców Małej Miss, można zobaczyć w sali kinowej. Bo powiedzmy sobie szczerze, nie ma to jak obejrzeć dobry film w kinie, to jednak nie to samo co ekran komputera i ulubiony fotel.

Najlepsze najgorsze wakacje opowiadają historię 14-letniego Duncan'a, którego rodzice się rozwiedli i chłopak mieszka z matką. Również z matką, jej nowym partnerem oraz jego córką, chłopak ma spędzić wakacje, jak można się domyśleć nie jest tym pomysłem zachwycony. Duncan czuje się samotny, coraz bardziej nie dogaduje się z matką, a co za tym idzie nie potrafi zaakceptować przyszłego ojczyma, który ciągle go o coś strofuje. Chłopak nie potrafi się wpasować w model rodziny narzucony przez partnera matki i odczuwając brak akceptacji z jakiejkolwiek strony, powoli zaczyna zamykać się w sobie. Nieoczekiwanie pomoc, ale i przyjaciół znajdzie w miejscowym aquaparku.


Może się wydawać, że fabuła jest prosta jak drut i powiela już utarte schematy. Wydaje mi się jednak, że nie można powiedzieć o tym filmie nic bardziej błędnego. Historia składa się tu z wielu wątków, które w jakiś sposób łączą się ze sobą lub bezpośrednio z siebie wynikają. Duncan czuje się zagubiony, co jest oczywiste w sytuacji kiedy jego rodzice się rozwiedli. W końcu w jakimś stopniu, chociaż zupełnie bezpodstawnie, dziecko będzie się o to obwiniać. Stąd zapewne rodzi się w jego głowie pytanie, czy aby na pewno jest kochany i czy w swoich rodzicach ma nadal oparcie i może się czuć bezpieczny. Druga rzecz to ta, że jakby nie było, Duncan jest nastolatkiem – burza hormonów, ogromna chęć akceptacji wśród rówieśników, różnego rodzaju bunty, są u niego na porządku dziennym. Chłopak desperacko więc pragnie akceptacji, miłości czy chociaż jednego miłego słowa na swój temat. Jednak mimo usilnych starań matki, nie znajduje tego ani od niej, ani od jej partnera ani tym bardziej od córki partnera. Dopiero kiedy trafia do parku wodnego i poznaje Owena, kolegę z prawkiem, przestaje czuć się jak zero. Drugi wątek, który mocno rzuca się w oczy, to wątek matki, która po rozwodzie szuka nowej miłości i tak jak jej syn szuka akceptacji. Pozornie ją znajduje, ale w głębi duszy czuje, że coś jest nie tak i że Duncan nie jest szczęśliwy. Gnębi ją to, że nie potrafi temu zaradzić. Ostatni większy wątek, to wątek Owena. Mężczyzna zachowuje się jak wieczny student, w oczach kobiet jest uroczy do czasu kiedy nie zauważą jak czasami potrafi być nieodpowiedzialny i jeszcze robi sobie z tego żarty. Owen zdaje sobie z tego sprawę, ale jakoś nie potrafi znaleźć w sobie motywacji by jakoś temu zaradzić.



Film mimo nagromadzenia negatywnych wątków jest niezwykle pozytywny i napawa ogromnym optymizmem. Zasługa tkwi w bardzo dobrym scenariuszu, który jest idealnie wyważony. Scenarzyści zaczynają swoją opowieść od dającego do myślenia dialogu i postawienia widza w sytuacji głównego bohatera. Przyszły ojczym pyta Duncana jak by się ocenił w skali od 1 do 10. Skonsternowany chłopak odpowiada, że na 6, na to ojczym stwierdza, że dałby mu co najwyżej 3. Długo w mojej głowie dźwięczało to pytanie, a przede wszystkim sens jego zadawania. Wystarczy zadać takie pytanie i od razu dorosłemu robi się przykro, a co dopiero dziecku. Dla Duncana w tej sytuacji najlepsze wydawało się tłumienie w sobie wszystkich emocji. Widać to przede wszystkim w jego postawie – chłopak strasznie się garbi i ucieka gdzieś w dal wzrokiem, a do tego chyba powoli zaczyna mu być już wszystko jedno co będzie i co ktoś o nim pomyśli. Są momenty w tym filmie kiedy ma się ochotę przytulić Duncana i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze (i wymienić mu środek transportu na inny w bardziej twarzowych barwach). Takim pocieszycielem staje się dla chłopaka Owen – pracownik aquaparku. Jest to typ człowieka, który dużo gada, ale mało robi. W pewnym momencie można się zacząć bać, że zamiast pomóc chłopakowi, będzie go tłamsić tak jak przyszły ojczym. Okazuje się jednak, że to dobry człowiek jakich mało, który jest trochę jak Piotruś Pan – ciągle nie chce dorosnąć i nie jeszcze nie chce wziąć życia na poważnie. Można zapytać co robi matka Duncana podczas gdy jej syn włóczy się z jakimś obcym mężczyzną? Cóż matka jest na wakacjach i bawi się ze swoim partnerem i jego znajomymi próbując się wpasować w to towarzystwo. Na szczęście Duncan przekonuje się, że kiedy spotka się odpowiednich ludzi, nawet najgorsze wakacje mogą okazać się najlepszymi.



Film ten mógłby okazać się nudny gdyby nie świetna obsada. Liam James w roli Duncana jest bardzo przekonujący – postawa, mimika twarzy, charyzma, wszystko to zwiastuje w przyszłości naprawdę dobrego aktora. Na wyróżnienie zasługuje też Sam Rockwell. Owen w jego wykonaniu jest osobą sympatyczną i mimo wszystko godną zaufania. Gdyby nie tak dobra gra Rockwell'a film nie miałby aż tak mocnego i pozytywnego przekazu. Wypadałoby również wspomnieć o Toni Collette w roli matki Duncan'a, Allison Janney jako ekscentrycznej sąsiadce, której matkowanie wychodziło dość kulawo, a także chyba pierwszej negatywnej roli Steve'a Carell'a. Dotychczasowe role Carell'a jakie widziałam, to mili, sympatyczni ludzie, trochę takie życiowe pierdoły, a tutaj zmiana o 180 stopni.


Zdecydowanie polecam Najlepsze najgorsze wakacje (mimo, że oryginalny tytuł brzmi The way way back, to polski jakoś tak ładnie się wpasowuje) wszystkim miłośnikom dobrego kina. Na pewno nie zawiedziecie się, bo to ten typ filmu ze świetnym scenariuszem i grą aktorską na wysokim poziomie, na którym na przemian śmiejemy się i płaczemy, a na koniec wychodzimy nastawieni pozytywnie do życia i ludzi. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz