Są filmy, które wzruszają, nudzą,
irytują, wywołują śmiech bądź poczucie zażenowania. Są też
filmy, które potrafią wstrząsnąć człowiekiem i pozbieranie się
po seansie takiego filmu zajmuje dużo więcej czasu niż można
sobie wyobrazić. Na oglądanie takich filmów nie ma odpowiedniej
chwili, czasu czy nastroju. Często filmy te mogą kuleć pod
względem technicznym, wyolbrzymiać pewne zdarzenia albo nawet
trochę naciągać na swoje potrzeby fakty historyczne. Wszystko to
potrzebne jest do tego, by wprawić widza w osłupienie i w praktyce
przytłoczyć go snutą na ekranie opowieścią. „Chłopiec w
pasiastej piżamie” jest właśnie takim filmem. Wstrząsającym,
przytłaczającym, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że potrafi
wywołać w widzu irracjonalne poczucie winy. Nie jest to film, po
który można sięgać zbyt często, jeżeli w ogóle chcemy obejrzeć
go po raz drugi. Jest to jednak film, który wydaje mi się, że
każdy chociaż ten jeden raz powinien zobaczyć.
niedziela, 29 września 2013
poniedziałek, 23 września 2013
Wszyscy mówią NIE i ja chyba też, czyli słaba „Diana”
Tak bardzo chciałam żeby ten film
mimo złych recenzji okazał się dobry. Albo żeby chociaż jakiś
wątek filmu był interesujący i dzięki temu można by napisać o
tym filmie coś dobrego. Ale się przeliczyłam. Chyba jeszcze nigdy
nie ziewałam w kinie aż tak często, a kolejne obrazy na ekranie
coraz bardziej przestawały wzbudzać we mnie jakiekolwiek
zainteresowanie. Kochana rodzicielka, która stwierdziła że woli
iść na Dianę niż na Czas na miłość, po seansie podsumowała
ten film jednym słowem – nudny i żałowała, że nie trafiłyśmy
ostatecznie do sali gdzie wyświetlano nowy film Richard'a Curtis'a.
Zgadzam się z nią w stu procentach.
piątek, 20 września 2013
Do ludzi bogatych trzeba mieć dużo cierpliwości, czyli świetna „Filadelfijska opowieść”
Chyba już wszyscy odkryli tę jakże
oczywistą oczywistość iż najłatwiej jest pisać o filmach złych,
nieudanych bądź też dobrych, które jakoś nam niespecjalnie
przypadły do gustu. Może to przez tę naszą narodową mentalność
i talent do narzekania. Bo przecież lepiej jest trochę ponarzekać,
niż coś wychwalać, bo po użyciu kilku najbardziej znanych
pozytywnych przymiotników ciężko będzie coś więcej powiedzieć.
Tak jest w przypadku The Philadelphia story. Najlepszą dla niego
recenzją byłoby stwierdzenie „świetny”, „genialny” i na
tym zakończenie całego wywodu. Mimo to postaram się chociaż
napisać co było w tym filmie takiego świetnego, bądź co mnie
szczególnie w nim ujęło, a przy okazji postaram się nie wyjawić zbyt dużo z fabuły.
Film jest ekranizacją sztuki Philipa
Barry'ego pod tym samym tytułem. Główna bohaterka Tracy,
pochodząca z wyższych sfer, ma niedługo wziąć ślub z
dorobkiewiczem George'm. Sytuacja jednak komplikuje się kiedy na
kilka dni przed ślubem w domu Tracy zjawia się jej były mąż
Dexter wraz z podejrzaną dwójką, którzy niby mają być
przyjaciółmi jej brata. Kobieta chce wszystkich wyrzucić z domu,
jednak chcąc chronić reputację swojej rodziny nie może tego
uczynić.
czwartek, 19 września 2013
Kiedy jesteśmy ubrani, a kiedy przebrani?, czyli kilka rozważań nad byciem modnym
![]() |
Na początku to stwierdzenie mi nie pasowało do wpisu, ale ostatecznie świetnie cały wpis podsumowuje. |
Nie wiem czy powinnam pisać wpis na
ten temat, ale jakoś tak nie mogłam go sobie odmówić (wiem, że
to blog filmowy, ale przecież kostiumy są częścią każdego
filmu, a co za tym idzie moda w jakimś stopniu również). Nie
jestem specjalistką w dziedzinie mody, nie potrafię na jednym
wydechu wymienić moich ulubionych projektantów, bo takowych nie ma,
nie śledzę także poczynań moich ulubionych modelek, bo takowych
także nie ma. Zaś o ile jestem jak sroka, lubię to co ładne (nie
koniecznie to co się świeci), ale patrząc na sukienkę nie powiem
wam czy to Prada albo Dolce&Gabbana, czy też nie odróżnię
botków od Blahnika od tych od Isabel Marant. Są to dla mnie towary
tak luksusowe, że mogę na nie spojrzeć i przeklikać na kolejną
stronę, czy kolejnego bloga modowego, gdzie blogerka zachwala, że w
tym sezonie jeżeli nie masz szpilek od Jimmy'iego Choo to jakbyś
chodziła boso. Nie chcę teraz pisać, że nigdy nie chciałabym
takich butów, bo owszem zapewne gdyby było mnie na nie stać, to na
pewno stałyby się częścią mojej garderoby. Bo lubię ubrania,
lubię je łączyć, lubię się „bawić modą” i pewnie gdybym
była bardziej odważna i nie uważała iż aparat ukradnie mi duszę,
bądź też soczewka pęknie przy robieniu mi zdjęcia, to zapewne
odważyłabym się prowadzić bloga szafiarskiego. Ale tak nie jest i
nie będzie.
poniedziałek, 16 września 2013
Jak kłamstwo może zrujnować czyjeś życie, czyli kilka zachwytów nad The Children's Hour
Chyba powoli zakochuję się w starych
filmach i odkrywam magię starego Hollywood'u. Kiedy nie mam ochoty
na żaden wytwór współczesnej kinematografii to ratunek zawsze
znajduję w starym kinie. Tym razem jednak wybór nie padł na
komedię, lub musical (bo do tej pory jedynie w taki gatunek
celowałam wybierając kolejne stare produkcje), a w dramat. Osoby
czytające bloga mogą się domyśleć wybór musiał paść na film
z filmografii Audrey Hepburn. Co nie było takie oczywiste od
początku, wybór ten okazał się strzałem w dziesiątkę.
The Children's Hour opowiada historię
dwóch przyjaciółek prowadzących małą szkołę z internatem dla
dziewczynek z zamożnych rodzin. Kobiety mają opinię
profesjonalistek i bardzo dobrych nauczycielek. Jednak zgoła
odmienne zdanie ma o nich jedna z uczennic. Dziewczynka nie lubi
przestrzegać zasad, więc aby wymigać się od kary oczywiście
kłamie. Kobiety jednak nie wierzą w jej wersje wydarzeń i
zazwyczaj karzą ją za brak prawdomówności, dlatego krnąbrna
uczennica będzie się starać zrobić wszystko by wrócić do domu.
Pewnego dnia dziewczynka podsłuchuje kłótnię jednej z
nauczycielek ze swoją ciotką i na jej podstawie wymyśla kłamstwo
o tym, że kobiety są lesbijkami. Kłamstwo to zniszczy wszystko na co
kobiety do tej pory zapracowały.
sobota, 14 września 2013
Zbiorowo (5), czyli jak z niedorzecznej historii zrobić dobry film?
![]() |
Bo o to chodzi w tego typu filmach, cieszyć się najmniejszymi bzdurkami ;) |
Od wielu, wielu lat, powiedzmy że od
dziesięcioleci, kręci się filmy pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Nie jest to żadna nowość. Ostatnio zaczęto dopisywać cudowne
historie do biografii znanych ludzi, opowiadać na nowo znane
wszystkim bajki i baśnie, ekranizować przeróżne komiksy, bądź
brać na warsztat historie powstałe w najciemniejszych zakamarkach
wyobraźni scenarzystów gdzie lęki z dzieciństwa i traumatyczne
przeżycia z okresu dorastania zlały się w jedność. Filmy te nie
są od razu skazane na porażkę, inaczej by w ogóle nie powstawały.
Sukces takiego filmu zależy od tego czy widzom spodoba się
opowiadana przez twórców historia albo jej nowa wersja, czy dadzą
jej szansę, czy zainteresują się perypetiami bohaterów. Historia
może być naprawdę durna, ale jeśli jest w miarę spójna i trzyma
się narzuconej na początku konwencji, to na pewno się obroni.
Gorzej kiedy scenarzyści chcą z takiej historii zrobić opowieść
poważną, nafaszerować ją zupełnie niepotrzebnymi efektami
specjalnymi bądź też wzbogacić ją o pasujący jak pięść do
nosa wątek miłosny. Zapytacie skąd ten dziwny wstęp? Widzicie po
wielu podejściach w końcu skusiłam się na obejrzenie Hansel &
Gretel: Witch Hunters. Zrównane z ziemią przez krytykę i blogerów,
to cudo współczesnej kinematografii wyreżyserowane przez Tommy'ego
Wirkole również i mnie przyprawiło o ciężki ból głowy i ogólne
zwątpienie w tego typu filmy. Aby sprawdzić czy mam rację
sięgnęłam po Zombieland i moja wiara w cudownie absurdalnie
głupiutkie filmy wróciła.
czwartek, 12 września 2013
W poszukiwaniu czegoś śmiesznego na pomoc przyszły - Dwie Spłukane Dziewczyny
Już od kilku postów narzekam, że
ostatnio nie mogę trafić na dobrą komedię, albo przynajmniej w
miarę śmieszną komedią romantyczną. Obejrzane Wyznania
zakupoholiczki mnie uśpiły (po tym jak przez pół filmu nie
wierzyłam w to co widzę na ekranie, co sprawiło że w posturze i
mimice twarzy upodobniłam się do Lurch'a z Rodziny Addamsów), 21
Jump Street skłonił mnie do zastanowienia się nad sensem kręcenia
tego typu filmów (chociaż muszę przyznać, że film ten miał
swoje śmieszne momenty), a oglądając Ilu miałaś facetów?
zaczęłam głośno zgrzytać zębami, bo przecież bohaterka tego
typu filmów musi cierpieć na ogromne ubytki w anatomii mózgu stąd
też jego fizjologia nie działa jak należy (co ratowało ten film
to przystojny Chris Evans w swoim naturalnym kolorze włosów, na
szczęście... - więc było na co popatrzeć). Wnioskuję z tego, iż
poskąpiono mi daru elastycznego poczucia humoru, bądź mój mózg
usilnie upiera się przy niektórych rzeczach, że są mało zabawne
i nawet mocny wysiłek nie sprawi, że w cudowny sposób staną się
zabawne. Niestety nie potrafię śmiać się z czyichś ułomności,
otyłości, bądź też chudości, mało smaczne żarty o seksie, jak
i potrzebach fizjologicznych również nie wywołują uśmiechu na
mojej twarzy. Dlaczego więc śmieszą mnie 2 Broke Girls? Nie mam
zielonego pojęcia...
środa, 11 września 2013
Kiedy stajesz się pionkiem w czyjejś grze, czyli historia Endera Wiggina
![]() |
Żródło: http://fantastyka.wm.pl/?p=440 |
Za oknem pogoda jest wymarzona, piękne
słońce, aż się przypominają dni spędzone na majorkańskiej
plaży... Tak chciałabym napisać, niestety za oknem deszcz, a
raczej ściana deszczu. Jak zawsze w tak cudowną pogodę moje
samopoczucie spada na łeb na szyję, wszystko jest wtedy nudne, a i
do robienia czegokolwiek zbyt wielkiej ochoty nie mam. Najlepiej jest
wtedy usiąść wygodnie w fotelu z gorącą herbatą, albo czekoladą
(jeżeli ktoś był wcześniej na tyle sprytny by kupić sobie
tabliczkę czekolady, z której mógłby zrobić przepyszny napój
doprawiony cynamonem, czyli nie ja) i poczytać dobrą książkę.
Moją dobrą książką okazała się Gra Endera Orsona Scotta Carda.
To moje drugie podejście do tej książki, ale nie odnieście w tym
miejscu mylnego wrażenia, bo książka jest naprawdę pozycją
obowiązkową dla fanów gatunku sci-fi i miłośników powieści
trzymających w napięciu. Po prostu kilka lat temu chciałam
przeczytać Grę Endera w oryginale i moja znajomość angielskiego
była chyba niewystarczająca, dopiero widząc w kinie zwiastun filmu
przypomniałam sobie o tej powieści i tym razem wciągnęła mnie
bez reszty.
piątek, 6 września 2013
Some like it hot bawi nawet ponad 50 lat po swojej premierze
Tak jak w przypadku Śniadania u Tiffany'ego miałam duże obawy czy powinnam się zabrać za pisanie o takim klasyku filmografii jakim jest Pół żartem, pół serio. Uznałam jednak, że po pierwsze może istnieją jeszcze takie jednostki, które filmu nie widziały (tak jak ja do niedawna), po drugie zaś tak świetnemu filmowi należy się kilka słów na tym blogu, nie żeby ten blog był jakiś ważny, ale ot tak dla czystego sumienia jego autorki.
Fabuła filmu skupia się wokół dwójki przyjaciół - muzyków: Joe i Jerry'ego. Tak się jednak niefortunnie składa, że mężczyźni znajdują się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To niewłaściwe miejsce to garaż, w którym akurat przesiadują mafiozi. Jak się można domyśleć, gdzie są jedni mafiozi tam ich żądni zemsty koledzy po fachu szybko wytropią. Tak bohaterowie są świadkami mafijnych porachunków i cudem uchodzą z życiem. Ścigani przez mafię uciekają z żeńskim zespołem muzycznym. Przymiotnik 'żeński' jest tu kluczowy, gdyż panowie muszą teraz funkcjonować w przebraniu. Nie jest to jednak łatwe kiedy otacza ich tłum kobiet (nad wyraz głupiutkich), a wśród nich jedna o wyglądzie Marilyn Monroe.
czwartek, 5 września 2013
W czym na bal lub na tron?, czyli lista najładniejszych sukien filmowych #2
Zastanawiając się o czym dziś napisać postanowiłam, że w końcu zmobilizuję się do napisania kontynuacji wpisu o najładniejszych sukniach. Tym razem nie mam zamiaru się bardzo ograniczać, ponieważ dziś chcę wymienić suknie z epoki bądź filmów osadzonych w jakichś mniej lub bardziej zdefiniowanych ramach czasowych albo bajkowych realiach. Straszne jest jednak to, iż owych pięknych sukien jest tak wiele, że ciężko jest któreś wyeliminować. Niestety wymienienie wszystkich jest niemożliwe stąd ograniczyłam się z wielkim bólem do 10. Także miło mi będzie gdy dorzucicie swoje trzy grosze i napiszecie, które z sukni balowych/z epoki są waszymi ulubionymi.
Lily Collins w Mirror Mirror
Ta suknia jak i reszta kostiumów w filmie zostały zaprojektowane przez Eiko Ishioke. Projektantka była perfekcjonistką co widać w każdym zaprojektowanym przez nią kostiumie i detalu. Mimo że suknie są przepiękne to ich noszenie raczej do przyjemnych nie należało. Suknie były bardzo ciężkie (na suknię ślubną Złej Królowej zużyto około 25m materiałów), do tego niewygodne gorsety i druciane stelaże, czyli jak to mówią, żeby ładnie wyglądać trzeba się wycierpieć. Suknia, którą wybrałam była podobno jedną z pierwszych zaprojektowanych do filmu. Twórcy chcieli żeby suknia Śnieżki nawiązywała do przyrody, łączyła ją z naturą, stąd tyle na niej kwiatów i motyli.
wtorek, 3 września 2013
Mortal Instruments: City of Bones, czyli wyszło bardzo przyzwoicie
Nie mogę powiedzieć, że nie czekałam na ten film. Kiedy kilka lat temu czytałam książkę zdecydowanie kupiłam świat wykreowany w niej przez autorkę. Mimo że czytając widziałam kolejne schematy, bądź sceny przypominające te, które już kiedyś gdzieś widziałam czy czytałam, to historia nastoletniej Clary siedziała w mojej głowie dość długo i czekała, aż ktoś podejmie wyzwanie i nakręci film na podstawie książki Cassandry Clare. Cóż, czekać trzeba było dość długo i ci którzy czytali książkę jeszcze jako nastolatkowie na film wybrali się już z dwójką z przodu (Dzień dobry ;) ). Mimo obaw, ogromu wątpliwości co do obsady, po pierwszym trailerze byłam nastawiona dość sceptycznie, po drugim stwierdziłam, że zaczyna to wyglądać całkiem nieźle, a po wyjściu z kina mogę powiedzieć, że warto było czekać, bo film Zwarta to bardzo przyzwoity film, zdecydowanie bijący na głowę straszne Piękne istoty (książki nie czytałam więc nie wiem jakiego zaćmienia umysłu dostałam, że zdecydowałam się na oglądanie tego cuda) i tragiczne The Host (przecież to całkiem niezła książka, dlaczego więc film to dno?).
Subskrybuj:
Posty (Atom)